|
Listopad 2002, nr 24
Włoski parlament apeluje o nową architekturę finansową
Czy usprawiedliwionym jest dziś mówić o specyficznej
roli Polski w procesie przezwyciężania obecnego światowego kryzysu politycznego?
Z pewnością zadań takich Polacy nie będą w stanie podjąć w trybie osamotnionych
inicjatyw – lecz w oparciu o godnych zaufania partnerów Polska byłaby w
stanie włożyć znaczący wkład do dzieła nowej, sprawiedliwej organizacji
światowego porządku politycznego i ekonomicznego. Przypomnijmy w tym miejscu
o słowach Ojca Świętego, wypowiedzianych niedawno w czasie jego ostatniej
pielgrzymki do Polski, którymi to papież w niedwuznaczny sposób skrytykował
liberalną doktrynę gospodarczą. Czy rzeczywiście jesteśmy gotowi na przyjęcie
tego rodzaju wypowiedzi, jeżeli w codziennym życiu nadal nie dość aktywnie
przeciwstawiamy się powiększaniu się bezrobocia, nędzy obejmującej coraz
szersze warstwy społeczne oraz postępującej wyprzedaży zakładów produkcyjnych?
„Krzykliwa propaganda liberalizmu” głosi, iż całkowite podporządkowanie
pod dyktat wolnego rynku, globalizacji i liberalizacji są absolutnie nieodzowne
– zwłaszcza jeśli chcemy osiągnąć włączenie w krąg członkowski Unii Europejskiej.
Zamyka się przy tym oczy przed faktem, iż w obliczu załamania się
państwowych płatności Argentyny, bankructwa koncernów rodzaju Enron i Worldcom,
oraz wciąż postępującej implozji kursów giełdowych, kryzys światowego systemu
finansowego osiągnął stadium nieodwracalnego kolapsu systemowego. Liberalizm
gospodarczy sam siebie doprowadził ad absurdum, i coraz głośniejsze stają
się wezwania dla znalezienia alternatyw dla tego organicznie niereformowalnego
systemu. Wewnątrz Unii Europejskiej otwarcie dyskutuje się nad pytaniem,
czy kryteria stabilizacyjneukładu z Maastricht w ogóle są jeszcze do utrzymania,
jeśli chce się pozostawić państwom w ramach ich budżetów jakiekolwiek bądź
możliwości inwestycyjne.
W tej sytuacji Włochy, kraj członkowski zarówno kręgu G7 jak i Unii
Europejskiej, w tych podjęły inicjatywę, uchwalając rezolucję parlamentarną
żądającą nowej organizacji światowych finansów. Rezolucja ta zakreśla ramy
nowego systemu Bretton Woods, opartego na stałych kursach wymiany walutowej,
systemu, który umożliwiałby przyznawanie długoterminowych kredytów dla
finansowania wielkich inwestycji infrastrukturalnych, ożywiających całość
procesów gospodarczych. Są to jednocześnie żądania, które już od lat przedstawianie
są na międzynarodowym forum przez amerykańskiego ekonomistę i kandydata
na urząd prezydenta, Lyndona LaRouche’a.
Rezolucją uchwaloną przez swój parlament Włochy posłały w świat
potężny sygnał, za którym muszą podążyć czyny – gdyż mamy tu do czynienia
z wyjątkową szansą na zainicjowanie międzynarodowej debaty na najwyższych
szczeblach i skoordynowaną reorganizację porządku gospodarczego. Polskim
parlamentarzystom przypada w tym procesie szczególna odpowiedzialność,
aby poprzez uchwalenie podobnej rezolucji w aktywny sposób zareagować na
słowa papieża – tym bardziej że Polska i Włochy związane są specyficznym
duchowym pokrewieństwem. W tym miejscu należałoby również przypomnieć wypowiedź
Lyndona LaRouche’a z jego wystąpienia przed polskimi parlamentarzystami
w Warszawie, w maju 2001 roku. W kontekście omówienia ogólnej sytuacji
państw środkowoeuropejskich, jak Węgry, Słowacja i Czechy, LaRouche powiedział
odnośnie Polski:
„Wszystkie te kraje wydane są naporowi ekonomicznych nacisków
regulujących z Unii Europejskiej z jednej strony, a wciąż jeszcze żywą
obawą przed hegemonialnymi aspiracjami Rosji z drugiej. Sytuację tę rozładuje
już wkrótce załamanie światowego systemu gospodarczego i finansowego. Niemcy,
podobnie jak cała Europa Zachodnia, znajdują się praktycznie w stanie bankructwa.
Jedyną szansą przeżycia dla gospodarki niemieckiej są perspektywy eksportowe:
transfer zaawansowanych technologii w kierunku Azji. Aby móc rozwijać azjatyckie
rynki zbytu, Niemcom potrzebna jest współpraca z Rosją.
Motywy te rozumiane są także i we Włoszech, podobnie jak Niemcy starających
się rozszerzać swoją współpracę z Rosją. Włochy jako kraj katolicki są
przy tym naturalnym intelektualnym partnerem dla Polski. Umacnianie takiego
rodzaju partnerstwa może dopomóc w tym, aby we właściwy sposób umiejscowić
wzajemne pozycje Polski i Niemiec, a jednocześnie w harmonijny sposób rozszerzyć
współpracę z Rosją. Polsce potrzebne są dzisiaj takie właśnie formy międzynarodowego
partnerstwa, i tylko na nich może ona oprzeć swoją prawdziwą suwerenność.”
LaRouche nie może być jedyna osoba ostrzegającą przed kryzysem – mówi włoski
deputowany
Dn. 25 września br. Parlament Włoch przegłosował niemal jednogłośnie
rezolucje apelującą o nową międzynarodową architekturę finansową. Jest
to punkt zwrotny w trwającym od lat procesie budowania ruchu, który doprowadziłby
do zwołania międzynarodowej konferencji na temat nowego systemu Bretton
Woods.
Stanowiłby on finansowa podstawę odbudowy gospodarki przeżywającej obecnie
załamywanie się całego globalnego systemu finansowego, szczególnie od kwietnia
2000 r. Nawet przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego mówią
dziś o systemowym ryzyku rozkładu globalnego systemu finansowego. Rzeczywiście,
analiza zadłużenia poszczególnych państw, banków i korporacji, stopnia
bezrobocia oraz niezadowolenia społecznego, pozwala twierdzić, ze fundamentalne
zmiany systemu są nieuniknione. Dlatego tez decyzja Parlamentu Włoch, należących
do państw G 7, powinna zainspirować parlamenty nie tylko państw europejskich,
ale też reszty świata, do podjęcia podobnych kroków. Instytut Schillera
zachęca członków polskiego Parlamentu do wsparcia włoskiej inicjatywy i
rozpoczęcia debaty prowadzącej w tym samym kierunku w celu wzmocnienia
trwającego na arenie międzynarodowej procesu prowadzącego do rozwiązania
obecnego bezprecedensowego kryzysu.
Poniżej zamieszczamy tekst rezolucji:
„Izba Reprezentantów stwierdza:
Eskalacja kryzysu bankowego i finansowego – począwszy od kryzysu
1997 r. w Azji, Rosji i Ameryce Łacińskiej, aż po niedawny upadek nowej
gospodarki w Stanach Zjednoczonych oraz poważne kłopoty banków japońskich
i bankructwo Argentyny – powoduje niepokój społeczeństwa, klas rządzących,
przedsiębiorców, inwestorów i posiadaczy oszczędności, gdyż nie jest rezultatem
odosobnionych incydentów lecz odzwierciedleniem kryzysu całego systemu
finansowego, zdominowanego przez spekulacje osiągająca sumę 400 000 miliardów
USD (z czego 140 000 miliardów USD w Stanach Zjednoczonych), w sytuacji,
gdzie produkt narodowy brutto wszystkich państw świata stanowi jedynie
40 000 miliardów USD (ta różnica wzrosła szczególnie w ostatnich lata).
Oprócz strategicznego związku partnerskiego miedzy Argentyną a Włochami,
z którego wynikają dla Włoch specyficzne zobowiązania, istnieją tez miedzy
tymi dwoma krajami silne związki kulturalne, wynikające ze wspólnej historii,
sięgającej korzeniami do emigracji wielu pokoleń Włochów do Argentyny,
oraz powiązanych wzajemnie procesów oświatowych, których źródło leży w
ścisłej współpracy wielu szkół i uczelni obydwu krajów.
Rząd Włoch interweniował już w celu wparcia gospodarki argentyńskiej,
włączając ten kraj na listę beneficjantów Włoskiego Funduszu Współpracy
Rozwojowej, zwiększając liczbę personelu w konsulacie i biurach dyplomatycznych
w Argentynie, wspomagając średnie i małe firmy włoskie - wspólnie z organizacjami
pozarządowymi w Argentynie - które promują inicjatywy zmierzające do złagodzenia
efektów kryzysu szczególnie w przypadku słabszych grup społecznych, oraz
organizując transporty lekarstw i sprzętu medycznego w celu złagodzenia
kryzysu służby zdrowia.
zobowiązuje rząd włoski, aby:
Kontynuował podjęte już działania w celu wypracowania rozwiązania
kryzysu gospodarczego, finansowego i społecznego w Argentynie, biorąc również
pod uwagę znaczną obecność obywateli włoskich oraz obywateli włoskiego
pochodzenia w tym kraju, a także poziom życia najuboższych warstw społecznych;
Wykorzystał w tym celu wszystkie dostępne instrumenty, po pierwsze,
Fundusz Współpracy Rozwojowej;
Popierał, również poprzez bezpośrednie uczestnictwo, projekty
zmierzające do wznowienia inwestycji w produktywną gospodarkę;
Popierał wprowadzenie w systemie preferowanych taryf Unii Europejskiej
grupę argentyńskich produktów eksportowych, aby w ten sposób polepszyć
sytuację firm małej i średniej wielkości;
Popierał inicjatywy w dziedzinie kultury i nauki oraz promocję języka
włoskiego, ze szczególnym naciskiem na przedsięwzięcia kształtujące obraz
naszego kraju w sektorach największych osiągnięć;
Przypisał szczególny priorytet w pracach Komisji Europejskiej realizacji
międzyregionalnego porozumienia Mercosur, które mogłoby wspomóc gospodarkę
argentyńską;
Wzmocnił współpracę dwustronną i wielostronną poprzez agencje międzynarodowe
w celu rozwoju i ochrony środowiska;
Rozważył prośbę o restrukturyzację długu zagranicznego Argentyny wobec
Włoch w ramach wielostronnych porozumień z Klubem Paryskim;
Wzmocnił środki i interwencje w system opieki społecznej i służbę zdrowia
w celu wsparcia najuboższych warstw społeczeństwa, również we współpracy
z organizacjami pozarządowymi;
Kontynuował w ramach kompetentnych międzynarodowych forum studia
i promocje nowej architektury finansowej, która mogłaby wesprzeć realna
gospodarkę i powstrzymać powstawanie balonów spekulacyjnych prowadzących
do krachów finansowych;
Podjął każdą nadarzającą się inicjatywę polityczna czy gospodarcza zmierzającą
do zapewnienia, iż rząd Argentyny zwróci szczególna uwagę na włoskich posiadaczy
obligacji dotkniętych kryzysem systemu finansowego;
Skonsolidował włoską politykę prowadzoną wobec krajów Ameryki Łacińskiej
jako całości – przede wszystkim w obliczu zbliżającej się kadencji przewodnictwa
w Unii Europejskiej – i nadał jej priorytet w ramach polityki zagranicznej
kraju (...);
W ramach bardziej racjonalnie sterowanej polityki imigracyjnej, ułatwił
powrót do kraju obywateli włoskich bądź też pochodzenia włoskiego zamieszkujących
Argentynę, szczególnie rejon Mercosur.
Podpisano:
Volonté, Brugger, Ricciotti, Boato, Landi di Chiavenna, Benvenuto,
Rossi, Rocchi, Intini, Pisicchio, Moroni, Piaspia, Collé, D'Agro, Gianfranco
Vonte, Pistone, Spini”
Dla celów głosowania rezolucja została podzielona na trzy części:
część pierwsza, od początku tekstu do słów „zobowiązuje rząd włoski“, część
druga od tych słów do ostatniego akapitu włącznie, i część trzecia składająca
się tylko z ostatniego akapitu. Wyniki głosowania wyglądały następująco:
Część pierwsza: obecnych 396, głosów oddanych 385, wymagana większość
193, głosy popierające 385, 11 przedstawicieli wstrzymało się od głosu
Część druga: obecnych 400, głosów oddanych 399, wymagana większość
200, głosy popierające 399, 1 przedstawiciel wstrzymał się od głosu
Część trzecia: obecnych 406, głosów oddanych 228, wymagana większość
115, głosy popierające 219, głosy przeciwne 9, 178 przedstawicieli wstrzymało
się od głosu.
W czasie końcowej dyskusji deputowany Giovanni Bianchi, mówiąc
w imieniu swojego klubu parlamentarnego, podkreślił wagę paragrafu żądającego
restrukturyzacji długu.
„Nie przez przypadek” – powiedział też Bianchi – „mówi się
o nowym Bretton Woods. Uważam, że znajdujemy się w fazie tak zaawansowanego
oczywistego chaosu, iż żądanie nowej regulacji całego systemu jest po prostu
oczywiste. Nie możemy pozwolić na to, by Lyndon LaRouche pozostawał jedyną
osobą, jaka była w stanie przewidzieć rozwój balonów spekulacyjnych, jedyną,
która w dalszym ciągu podejmuje te tematy. Losy Włoch i Argentyny są częścią
globalnych procesów rozpadowych. Wierzę jednak, iż nasza rezolucja stanowi
krok w kierunku, aby procesy te zastopować.”
LaRouche: Unieszkodliwić Cheneya!
Światowa opinia publiczna zszokowana jest zaprezentowaną przez
prezydenta Stanów Zjednoczonych nową doktryną strategiczną, mającą jednocześnie
dostarczyć usprawiedliwienia dla ataku na Irak. Główne elementy tej doktryny
zostały opracowane już przed dwunastoma laty w otoczeniu ówczesnego ministra
obrony Dicka Cheneya, odgrywającego obecnie kluczową rolę w obrębie waszyngtońskiej
administracji.
20-go września tego roku prezydent Bush przedstawił opinii publicznej
dokument zatytułowany „National Security Strategy” (Narodowa Strategia
Bezpieczeństwa, NSS). Obszerne części tego dokumentu są praktycznie cytatami
z wcześniejszych przemówień Busha: z wystąpienia z 29-go stycznia, w którym
po raz pierwszy użyte zostało określenie „oś zła”, z wystąpienia z 11-go
marca, wygłoszonym w szkole kadetów „Citadel” w Karolinie Północnej, oraz
z wystąpienia przed słuchaczami Akademii Wojskowej West Point z 1-go czerwca
tego roku. Jeszcze dalsze idące pokrewieństwo dostrzec można pomiędzy treścią
dokumentu NSS a wystąpieniem wiceprezydenta Dicka Cheneya z 26-go sierpnia
w Kentucky. Pokrewieństwo to nie jest bynajmniej przypadkowe.
Richard „Dick” B. Cheney
Od chwili użycia określenia „oś zła” stało się oczywistym, iż
administracja Busha powzięła postanowienie rozpoczęcia wojny przeciwko
Irakowi. Jedynym pytaniem pozostaje, kiedy i w jaki sposób działania wojenne
zostaną rozpoczęte. Przygotowania do rozpoczęcia wojny obejmują przy tym
nie tylko zaplecze transportowe, dyplomację oraz propagandę rozpowszechnianą
w środkach masowego przekazu, lecz również próby ideologicznego umotywowania
planowanych ataków. Temu ostatniemu celowi podporządkowane było sformułowanie
dokumentu NSS.
Na marginesie analizy „ideologicznej”: W czasie lektury dokumentu
przedstawionego przez Busha uważny czytelnik może dostąpić uczucia swego
rodzaju dejá vu – zaprezentowana tu dykcja wydaje się być nader znajoma.
Po chwili zastanowienia odkrywamy, iż sposób, w jaki sformułowana została
obecna strategia Stanów Zjednoczonych, w zadziwiający sposób przypomina
dokumenty programowe sowieckiej Partii Komunistycznej czy też wschodnioniemieckiej
Socjalistycznej Partii Jedności. Najwidoczniej materializm historyczny
znalazł w Waszyngtonie kolejne pokolenie swoich wyznawców.
Według słów dokumentu NSS w dzisiejszym świecie obecny jest „tylko
jeden zdolny do długotrwałego przetrwania wzorzec” kształtowania państwa,
społeczeństwa i gospodarki. Jego realnym urzeczywistnieniem są Stany Zjednoczone
Ameryki – a mówiąc ściślej, USA pod rządami George’a W. Busha! „Dzisiejsza
Ameryka to model społeczeństwa nie tylko silniejszego, lecz także cieszącego
się większą wolnością i sprawiedliwością” – społeczeństwa funkcjonującego
bez żadnych wyraźniejszych usterek. W dalszej części dokumentu NSS, w najbardziej
ortodoksyjnym z
marksistowskich stylów propagandowych, mowa jest o tym, jak to historia
wkrótce pokaże wszystkie te państwa, które wzbraniają się przed przyjęciem
dobrodziejstw wspomnianego cywilizacyjnego modelu. Wszyscy „miłujący pokój”
ludzie na świecie ogarnięci są pragnieniem zaprowadzenia u siebie bushowskiego
„modelu” cywilizacyjnego. Gdyby tylko dać całej ludzkości wolną rękę w
tym temacie, na całej planecie zapanowałaby wkrótce – siłą historycznej
konieczności – cywilizacja bushowsko-amerykańska, tu i ówdzie okraszona
lokalnymi folklorystycznymi elementami.
Jednakże zwycięstwu Ameryki Busha, dyktowanemu już samym tylko
historycznym determinizmem, bezustannie przeciwstawiają się „siły zła”
– nieliczni „zgorzknialcy”, nienawidzący Ameryki, usiłujący zatrzymać koło
historii. Ponieważ owi „wrogowie cywilizacji” nie są w stanie zwyciężyć
w „pojedynku idei”, prowadzonym ze świetlanym bushowsko-amerykańskim „modelem”,
sięgnęli oni zatem do metod terroryzmu, posługującego się „katastroficzną
technologią”. „Nieliczni zgorzkniali” terroryści, „szukający śmierci w
źle zrozumianym męczeństwie”, operują na skalę globalną. Z tego też powodu
Stany Zjednoczone zmuszone są prowadzić w około sześćdziesięciu państwach
naszej planety „globalną wojnę przeciwko terrorowi”, której końca nie da
się przewidzieć.
Międzynarodowi terroryści zyskali w ostatnich czasach – w myśl
dokumentu NSS – dodatkowych sprzymierzeńców, a mianowicie „tyranów” i rządzone
przez nich „tyranie”. Wykształcenie się tego typu „tyranii” miało miejsce
według dokumentu NSS w okresie lat 90-tych. Co więcej, „tyranie” stale
usiłują uzyskać dostęp do „katastroficznych technologii” – czyli broni
masowego rażenia – by następnie udostępniać je terrorystom. Wobec tych
wstrząsających faktów jasna staje się konieczność zwalczania i unicestwienia
terrorystów pospołu z ich tyrańskimi poplecznikami.
W tym miejscu nawet najbardziej niedomyślny czytelnik owej nowej
wersji „Krótkiego Kursu Marksizmu-Leninizmu” musi otworzyć oczy na fakt,
iż amerykańska wojna wypowiedziana „tyranowi z Bagdadu”, rzekomo dysponującemu
bronią masowego rażenia, którą chętnie wypożycza terrorystom Al-Kajdy,
jest determinowaną historycznie koniecznością, wcielaną w życie dla dobra
ludzkości. Ewentualne wątpliwości dotyczące nieprzewidywalnych skutków
planowanego konfliktu czy też zagadnień prawa międzynarodowego zstąpić
tu muszą na daleki plan. Na marginesie: Condoleeza Rice, doradczyni prezydenta
do spraw bezpieczeństwa narodowego i współautorka dokumentu NSS jest z
racji swojego wykształcenia specjalistą w zagadnieniach marksizmu-leninizmu.
Fakt ten wyraźnie czytelny jest w treści całego dokumentu.
Plany Cheneya z roku 1990
Niestety nie możemy pozwolić sobie na uśmiech pobłażania dla absurdalnych
wypocin tego, co prezentowane jest dziś jako nowa strategia Stanów Zjednoczonych.
Centralna wymowa dokumentu, ukryta pod neomarksistowską frazeologią, zawiera
najzupełniej realnie niebezpieczne momenty. Odnośnie autorstwa treściowo
zasadniczych części dokumentu można z powodzeniem wykluczyć udział George’a
W. Busha w ich sformułowaniu – również wpływ „Condy” Rice nie odgrywał
tu zasadniczej roli. Centralną rolę odgrywał to obecny wiceprezydent Dick
Cheney oraz osoby z jego otoczenia.
22-go września Lyndon LaRouche opublikował swój komentarz dotyczący
dokumentu NSS, w którym podkreślił on, iż zaprezentowana utopijno-imperialna
strategia „wojny zapobiegawczej” wywodzi się z opracowań, przedstawionych
już przed dwunastoma laty. Koncepcje polityczne, przedstawione w tym dokumencie,
zostały sformułowane wiosną 1990 roku przez grupę projektową, pracującą
pod kierownictwem ówczesnego ministra obrony Dicka Cheneya. Do grona współpracowników
grupy zaliczali się między innymi Paul Wolfowitz i Lewis Libby. Wolfowitz
jest obecnie zastępcą ministra obrony Ronalda Rumsfelda, Libby natomiast
zajmuje stanowisko szefa sekretariatu Cheneya. W obszarze jego kompetencji
leży także funkcja doradcy do spraw bezpieczeństwa wiceprezydenta.
Cheney, który do roku 1989 negował istnienie poważniejszych kryzysów
wewnętrznych w Związku Sowieckim, interpretując doniesienia o zjawiskach
kryzysowych jako gigantyczną kampanię dezinformacji, za pomocą której Kreml
starałby się wywieść w pole demokracje zachodnie, po upadku muru berlińskiego
oraz w obliczu zbliżającej się dezintegracji Związku Sowieckiego zasiadł
wraz z Wolfowitzem i Libby’em do opracowania strategicznego planu, który
miałby stać się fundamentem nowego światowego porządku. Główne założenia
tego planu przedstawiały się w następujący sposób:
Po pierwsze, Stany Zjednoczone – na wzór starożytnego
Cesarstwa Rzymskiego – muszą objąć rolę centralnej potęgi całego cywilizowanego
obszaru planety. Za pomocą wszelkich dostępnych środków, włącznie z „krokami
zapobiegawczymi”, należy przeciwdziałać takiemu rozwojowi sytuacji, który
doprowadzić mógłby w obszarze Eurazji równorzędnego Stanom Zjednoczonym
rywala.
Po drugie, niekontrolowane rozpowszechnianie broni masowego rażenia
oraz technologii rakietowych musi zostać zastopowane, a sama produkcja
tych technologii drastycznie zredukowana. Istniejące arsenały broni masowego
rażenia oraz ich potencjał produkcyjny muszą zostać zniszczone – jeśli
wymaga tego sytuacja, także przy użyciu siły. Przykładem takiej operacji
może być wojna w Zatoce Perskiej z roku 1991.
Po trzecie, kierownictwa państw definiowanych jako potencjalne
zagrożenia dal interesów USA muszą zostać zastąpione lojalnymi reżimami.
Po czwarte, w ramach utopijno-imperialnej strategii Cheneya zintegrowana
została także „doktryna Thornburgh”, stawiająca prawo amerykańskie ponad
wszelkimi konwencjami międzynarodowymi, jak również „doktryna Webstera”,
definiująca szpiegostwo przemysłowe prowadzone wobec „państw sprzymierzonych
i rywalizujących” jako oficjalne zadanie amerykańskich służb wywiadowczych.
Za czasów prezydentury George’a Busha seniora plany Cheneya doczekały
się jedynie częściowej realizacji. Pomimo interwencji w Panamie i wojny
w Zatoce Perskiej, pomimo oficjalnego ogłoszenia ery „New World Order”
sprzeciw, na jaki frakcja Cheneya natknęła się zarówno w obrębie administracji,
jak i kół wojskowych, był wciąż jeszcze zbyt silny. Opór ten przybrał jeszcze
na sile w okresie prezydentury Billa Clintona, pomimo całej sympatii, jaką
plany Cheneya darzone były przez ówczesną amerykańską minister spraw zagranicznych,
Madeleine Albright.
Kulisy powstania doktryny Cheneya
Kulisy powstania wspomnianej doktryny opisuje artykuł Nicholasa Lemanna,
zamieszczony 1-go kwietnia 2002 w magazynie „The New Yorker” pod tytułem
„The Next World Order” (Następny Światowy Porządek). Cytujemy fragmenty
tego artykułu:
„Po upadku muru berlińskiego Dick Cheney, ówczesny Sekretarz
Obrony, powołał grupę projektową, której zadaniem było opracowanie ogólnych
założeń strategicznych dla amerykańskiej polityki zagranicznej w epoce
po zakończeniu Zimnej Wojny. W obręb tej grupy projektowej, której egzystencja
nie została zakomunikowana opinii publicznej, weszli ludzie, znajdujący
się obecnie na najwyższych szczeblach
kontrolnych władzy, pośród nich obecny Sekretarz Obrony Paul Wolfowitz,
Lewis Libby, szef sekretariatu wiceprezydenta Cheneya, oraz Eric
Edelman, naczelny doradca do spraw polityki zagranicznej wiceprezydenta
– ogólnie ujmując była to zwarta grupa konserwatystów, w ich własnym przekonaniu
obdarzonych szerszymi horyzontami, lepszą zdolnością oceniania sytuacji
oraz większym potencjałem intelektualnym niż
ktokolwiek inny spośród administracji waszyngtońskiej. Colin Powell,
w roku 1990 naczelny dowódca szefów Połączonych Sztabów, podejmował w tym
czasie wysiłki zmierzające do opracowania bardziej umiarkowanych w tonie
zaleceń dla amerykańskiej polityki zagranicznej i strategii obronnej. Colin
Powell był szefem, obok Paul Wolfowitza, jednego z głównych podzespołów
grupy projektowej. Jako końcową datę dla
przedłożenia propozycji przez poszczególne podzespoły wyznaczony został
21 maj 1990 roku. Tego dnia szefowie podzespołów mieli referować – każdy
w obrębie jednej godziny – swoje propozycje Cheneyowi. Następnie Cheney
miał opracować memorandum dla przedłożenia go prezydentowi Bushowi sen.
Memorandum to miało z kolei stanowić podstawę dla oficjalnego wystąpienia
prezydenta, w którym zakreślone miały być główne zarysy strategii Stanów
Zjednoczonych.”
„Prace poszczególnych podzespołów trwały kilka miesięcy, przy czym grupy
robocze zdawały sobie sprawę ze spoczywającej na nich odpowiedzialności
– chodziło tu praktycznie o zdefiniowanie kształtu świata po zakończeniu
Zimnej Wojny. Kiedy Wolfowitz i Powell zjawili się w biurze Cheneya 21-go
maja, Wolfowitz został przyjęty przez Cheneya w pierwszej kolejności. Referat
Wolfowitza trwał o wiele dłużej
niż uzgodniona jedna godzina – Cheneyowi, znanemu jako jeden z „jastrzębi”,
najwyraźniej podobały się wywody Wolfowitza, i ani razu nie wezwał go do
skrócenia wystąpienia. Powell nie otrzymał tego dnia możliwości zaprezentowania
swojej alternatywnej wersji strategicznego zarysu – jego referat przedłożony
został Cheneyowi dopiero w kilka tygodni później. Memorandum przedłożone
przez Cheneya prezydentowi
Bushowi sen. oparte było w głównej mierze na materiale zaprezentowanym
przez grupę Wolfowitza, i na tej podstawie Bush przygotował swoje wystąpienie
dotyczące kształtu polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Traf chciał,
iż jako datę dla zaprezentowania tego wystąpienia opinii publicznej wyznaczono
2-go sierpnia 1990 – dokładnie w dniu irackiej agresji przeciwko Kuwejtowi.
W konsekwencji wystąpienie prezydenta nie wywołało większego echa.”
W dalszej części artykułu Lemann stwierdza: „Grupa projektowa kontynuowała
swoje prace. W roku 1992 ‘Ti-mes’ otrzymał odpowiednie materiały i opublikował
artykuł udowadniający, iż Pentagon zmierza do urzeczywistnienia wizji,
w której Stany Zjednoczone mogłyby – czy też raczej byłyby zobowiązane
– do prowadzenia polityki zapobiegającej wzrostowi wpływów jakiegokolwiek
innego kraju bądź też sojuszu krajów. Wywołana tym artykułem i toczona
przez kilka następnych tygodni debata doprowadziła do tego, iż grupa Cheneya
pozornie zarzuciła swoje radykalne plany oraz przedłożyła zredagowaną,
‘złagodzoną’ wersję swoich propozycji.”
Ową „złagodzoną” wersją, o jakiej wspomina Lemann, był artykuł
Cheneya ze stycznia 1993 roku „Defense Strategy for the 1990s: The Regional
Defense Strategy” (Strategia obronna lat 90-tych: Strategia rozwiązań regionalnych).
Lemann zwraca również uwagę na fakt, iż inny z członków „podzespołu Cheneya”,
Zalmay Khalizad, opublikował w tym czasie zbiór analiz, których głównym
celem było propagowanie strategicznych tez Cheneya w obrębie administracji
prezydenta Clintona. Książka ta nosiła
tytuł „From Containment to Global Leadership” (Od ograniczania konfliktu
do światowego przywództwa), a naczelną jej tezą było powtórnie wyrażone
żądanie realizowania doktryny kroków prewencyjnych, „...aby uchronić Stany
Zjednoczone przed możliwością powstania nowej globalnej siły, zdolnej rywalizować
z USA na czas nieokreślony...Leży to w żywotnym interesie Stanów Zjednoczonych.”
W swojej książce Khalizad podkreśla, iż „aby zapobiec takiemu rozwojowi
sytuacji należy być gotowym do użycia siły odpowiadającej rozmiarowi zakreślonych
celów”.
Konsekwencje 11-go września
W roku 1997, czyli w czasie eskalacji intrygi, wymierzonej przeciwko
prezydentowi Clintonowi w postaci absurdalnej „afery Lewinsky”, założone
zostało stowarzyszenie pod nazwą „Projekt dla Nowego Amerykańskiego Stulecia
(PNAC)”. Wśród założycieli stowarzyszenia znaleźli się Donald Rumsfeld,
stary znajomy Cheneya z czasów Nixona i Geralda Forda, jak również Wolfowitz,
Libby oraz brat obecnego prezydenta Jeb Bush. W roku 1999 członkowie PNAC
weszli praktycznie w pełnym składzie do grupy doradczej ówczesnego kandydata
na prezydenta George’a W. Busha, której zadaniem było doradztwo w kwestiach
polityki międzynarodowej.
Na krótko przed wyborami prezydenckimi w listopadzie 2000 roku
PNAC opublikowało obszerną analizę strategiczną potwierdzającą, iż przy
definiowaniu przyszłej strategii Stanów Zjednoczonych wychodzi się z tych
samych koncepcji, które na początku lat 90-tych zostały opracowane w obrębie
Ministerstwa Obrony pod kierownictwem Cheneya, a których główne stwierdzenia
„nadal pozostają aktualne”. Opracowana wówczas strategia, jak stwierdza
dokument PNAC, „gwarantuje trwałą dominację Ameryki, zabezpiecza przed
powstaniem niebezpiecznych konkurentów oraz pomaga kształtować międzynarodowy
porządek strategiczny w duchu amerykańskich zasad i interesów”. Nie trzeba
tu dodawać, iż w treści dokumentu PNAC znalazło się także żądanie bezwzględnej
wymiany „reżimu w Iraku”.
Kiedy seria nader niejasnych przetargów, w wyniku których George
W. Busha powołany został na urząd prezydencki, dobiegła wreszcie końca,
Cheney objął stanowisko wiceprezydenta. Sprawowanie tej funkcji przybrało
natychmiast formę swego rodzaju „urzędu premiera”, co stoi w absolutnej
sprzeczności z konstytucją Stanów Zjednoczonych. Należy tutaj przyznać,
iż w swoich publicznych wystąpieniach Cheney nie pozwala sobie na wypowiedzi,
podważające autorytet urzędu prezydenckiego. Tym niemniej, jego rzeczywisty
zakres kompetencji w obrębie Białego Domu dalece przekroczył wszystko,
co było udziałem dotychczasowych wiceprezydentów.
Strategia, przedstawiona w dokumencie NSS z 20-go września odpowiada
dokładnie doktrynie rozgłaszanej przez frakcję Cheneya już od roku 1990.
Jednak dopiero wydarzenia z 11-go września 2001 oraz związany z nimi szok,
w jakim znalazło się społeczeństwo amerykańskie, umożliwiły Cheneyowi dokonanie
prawdziwego przełomu w realizacji propagowanej przez niego doktryny. „Jakże
zadziwiający splot zbiegów okoliczności” – jak stwierdza LaRouche. Nieprzypadkowym
jest także fakt, iż właśnie przemówienie Cheneya z 26-go sierpnia zapoczątkowało
ostateczną fazę amerykańskich psychologicznych, dyplomatycznych oraz
wewnątrzpolitycznych przygotowań do wojny przeciwko Irakowi.
W wypadku wybuchu tego konfliktu może on – używając oceny LaRouche’a
– szybko „przeobrazić się w zmagania na skalę Wojny Trzydziestoletniej
z lat 1618-48. Tego rodzaju konflikt – podobnie jak wszystkie wojny religijne
od czasów wypraw krzyżowych – nie wygasa bynajmniej dzięki podpisaniu poszczególnego
traktatu pokojowego, lecz trwa aż do unicestwienia zasobów naturalnych
i potencjału demograficznego zaangażowanych w niego narodów. Podsumowując,
rojenia frakcji Cheneya o „amerykańskim cesarstwie neorzymskim” stają się
obecnie jednym z największych zagrożeń dla dalszego rozwoju naszej cywilizacji.
Czy Bush i Cheney postradali zmysły?
Zachowanie prezydenta George’a W. Busha i wiceprezydenta Dicka Cheneya
– szczególnie tezy zaproponowane przez nich w szkicu rezolucji przedstawionej
Kongresowi Stanów Zjednoczonych i Radzie Bezpieczeństwa ONZ na temat zbliżającej
się zapobiegawczej wojny przeciwko Irakowi – jest świadectwem klinicznych
zaburzeń psychologicznych jej autorów. Taka diagnozę postawił 3 października
kandydujący na prezydenta USA Lyndon LaRouche, który wcześniej zdyskredytował
wszelkie inne oficjalnie przytaczane uzasadnienia dla postępowania prezydenta
i jego zastępcy. Bush i Cheney zmierzają do zapoczątkowania agresji militarnej
wbrew Konstytucji Stanów Zjednoczonych oraz powstałych po II wojnie światowej
zasad prawa międzynarodowego, w tym precedensów ustanowionych w czasie
procesów w Norymberdze, oraz Karty Londyńskiej z 1945 r. i Karty ONZ.
Prezydent Bush i Dick Cheney
Dokonanie „zapobiegawczej” inwazji Iraku, jakiej domaga się Bush i
Cheney, jest przykładem zbrodni, za jakie skazano 12 oskarżonych w czasie
procesów norymberskich w 1945 r. Zasady prawa, jakimi kierował się w swych
sadach trybunał norymberski, zostały następnie zaadaptowane w 1950 r. przez
Zgromadzenie Ogólne ONZ. Stanowią one podwaliny powojennego ładu regulującego
stosunki miedzy suwerennymi państwami narodowymi.
LaRouche zadał pytanie, czy prezydent Stanów Zjednoczonych, który
byłby w pełni sił umysłowych, zdecydowałby się w taki nonszalancki sposób
naruszyć zasady prawa, będące fundamentem powojennych stosunków międzynarodowych.
Z pewnością nie! LaRouche stwierdził wiec, ze Rada Bezpieczeństwa ONZ powinna
wziąć ten fakt pod uwagę. Powinna przerwać obecną debatę nad zupełnie bezsensownymi
założeniami anglo-amerykańskiego szkicu rezolucji – zawierającym de facto
groźbę zamachu na Saddama Husseina oraz irackich naukowców i inżynierów
w
obrzydliwej powtórce jakobińskiego terroru we Francji końca XVIII wieku.
Rada Bezpieczeństwa powinna wychodzić z założenia, iż prezydent i wiceprezydent
Stanów Zjednoczonych są nieobliczalni, o czym świadczy ich postępowanie
przed Kongresem Stanów Zjednoczonych i ONZ. Decyzje Rady powinny być podejmowane
przy uwzględnieniu tych faktów, zachowując przy tym nadzieję, ze stan nieobliczalności
umysłowej jest jedynie tymczasowy, a postawa Rady Bezpieczeństwa posłuży
jako szok i przypomnienie rzeczywistości, w ten sposób przywracając prezydentowi
i wiceprezydentowi ich zmysły.
Odwaga decydenta okresu wojny
Ta krytyczna lecz uczciwa ocena wypowiedziana przez LaRouche’a ma
szczególne znaczenie. Jeśli czołowi politycy amerykańscy i światowi nie
staną twarzą w twarz z rzeczywistością, z faktem, ze postępowanie prezydenta
i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych świadczy o ich niezrównoważonym stanie
umysłu, adekwatna mobilizacja w celu uniknięcia zbliżającej się wojny będzie
niemożliwa. Niewielu jest dziś mężów stanu, którzy wykazują się odwaga
osoby zdolnej do podejmowania decyzji w czasie wojny: do powiedzenia prawdy,
ponieważ nic innego, jedynie prawda, może zagwarantować zwycięstwo, w tym
przypadku powstrzymanie wojny, co oznaczałoby wygrana nad szaleństwem Bush
i Cheney, neo-konserwatywnym lobby i chrześcijańskimi syjonistami, które
to frakcje dominują amerykańską politykę zagraniczną i dyskusję nad bezpieczeństwem
narodowym.
Lyndon LaRouche nie zawahał się powiedzieć prawdę. Wielu polityków
w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie zgadza się, ze ocena LaRouche
jest uzasadniona, a także jak najbardziej na czasie. Niektórzy przyłączyli
się do jego kampanii. Fakt, ze większość z nich nie ma odwagi osobistej,
by otwarcie potwierdzić stan rzeczy – co uważane byłoby za niekorzystne
dla ich kariery – ma znaczenie drugorzędne. W sytuacji kryzysu w stanie
wojny czy tez w czasie pokoju, wystarczy niewielka garstka osób posiadających
szczególne cechy przywódcze, by stanąć na czele i zainspirować innych,
tym samym mobilizując ich do działania ponad ich własnymi interesami. Wszyscy
wielcy przywódcy militarni mieli zdolność pobudzenia w podlegających ich
komendzie ludziach ogromnej odwagi i kreatywnego myślenia w obliczu wroga.
LaRouche podjął śmiałe kroki, by inni mogli działać. Być może
jest to ostatnia szansa, aby powstrzymać niepotrzebny i destrukcyjny atak
amerykański na Irak, który stałyby się zapalnikiem dla wieloletniej wojny
i początkiem długotrwałych mrocznych wieków.
Byrd mówi „zaślepieniu i nierozsądku”
Cechy przywódcy militarnego wykazał na forum Senatu Stanów Zjednoczonych
3 października senator Robert Byrd, 84-letni demokrata i znawca Konstytucji
ze stanu Zachodnia Wirginia, który wygłosił pełny odwagi atak na doktrynę
wojny zapobiegawczej administracji Busha. Byrd nie posunął się tak daleko
jak LaRouche, ale przedstawił dowody potwierdzające jego diagnozę. LaRouche
wyraził uznanie dla postawy senatora Byrda i zaapelował do administracji
Busha o wykazanie inteligencji i wysłuchanie przekonywujących argumentów
doświadczonego senatora.
Senator Byrd wystąpił z przemówieniem zatytułowanym „Pospieszna
wojna ignoruje Konstytucje Stanów Zjednoczonych” w czasie debaty na temat
rezolucji 46, przedstawionej Senatowi przez Josepha Liebermana, demokratę
ze stanu Connecticut, i Johna McCaina, republikanina z Arizony. Daje ona
prezydentowi prawo użycia wszelkich koniecznych według niego środków przeciwko
Irakowi czy tez jakiemukolwiek innemu krajowi. Senator Byrd zaczął swoje
wystąpienie słowami: „Wielki rzymski historyk,
Tytus Liwiusz, powiedział: Wszystko będzie jasne i wyraźne dla człowieka,
który się nie spieszy; pośpiech jest ślepy i nierozważny. Ślepy i nierozważny,
Panie Prezydencie. Kongres postąpiłby mądrze, jeśli wziąłby dziś pod uwagę
te słowa, gdyż nie ulega wątpliwości, iż nasze postępowanie w stosunku
do Iraku jest pospieszne, i dlatego tez zaślepione i nierozważne. Spieszymy
się z wywołaniem wojny bez dyskusji, która wyjaśniłaby dlaczego, bez rozpatrzenia
wszystkich konsekwencji i bez przestudiowania środków powstrzymania konfliktu”.
Sedno sprawy, na jakie zwrócił uwagę senator Byrd, polega na
tym, ze rezolucja narusza Konstytucje i prawo międzynarodowe. „Przedstawiona
nam dzisiaj rezolucja jest nie tylko rezultatem pośpiechu; jest tez konsekwencją
prezydenckiej arogancji. Jej zasięg jest przytłaczający. Definiuje ona
na nowo charakter obrony i wprowadza nowa interpretacje Konstytucji, służąca
intencjom rządu. Dałaby ona prezydentowi nieograniczone prawo rozpoczęcia
zapobiegawczego ataku przeciwko suwerennemu państwu uważanemu za zagrożenie
dla Stanów Zjednoczonych. Jest to bezprecedensowa i bezpodstawna interpretacja
autorytetu prezydenta, sprzeczna z Konstytucją, i zupełnie ignorująca Kartę
ONZ” – powiedział Senator Byrd.
Zacytował on tez list Abrahama Lincolna, z okresu jego kadencji
w Kongresie, który ostrzegał: „Jeśli pozwolimy prezydentowi na prewencyjne
zaatakowanie sąsiadującego z nami kraju kiedy tylko uzna on to za stosowne,
pozwolimy mu tym samym na rozpoczęcie wojny, kiedykolwiek uzna on to za
stosowne.
Zasady Konstytucji dające Kongresowi prawo decyzji o wojnie zostały ustanowione,
według mojej opinii, z następującego powodu. Zasiadający na dziedzicznych
tronach królowie zmuszali do udziału i ubożyli swych podwładnych w wojnach,
utrzymując zazwyczaj, ze ich celem było dobro społeczne. Według konwencji,
która ustanowiła nasza Konstytucje, to właśnie stanowiło najgorszy rodzaj
opresji; jej autorzy sformułowali ja w taki sposób, by nikt nie miał prawa
narzucenia takiej opresji na nas. Ale wasze poglądy negują ten fakt i dają
naszemu prezydentowi takie prawa, jakie kiedyś posiadali królowie”.
Senator Byrd zwrócił się do członków Kongresu z pytaniem: „Jeśli
Lincoln mógłby przemówić do nas dzisiaj, co powiedziałby na temat proponowanej
przez Bush doktryny ataków zapobiegawczych”?
Wojna bez końca
„Zastanówmy się przez chwile” – powiedział senator Byrd – „na temat precedensu,
jaki ustanowi ta rezolucja, nie tylko dla obecnego prezydenta, ale tez
dla przyszłych prezydentów. Od dnia jej przegłosowania, amerykańscy prezydenci
będą mogli odwołać się do rezolucji senatu nr 46 jako usprawiedliwienia
prewencyjnej akcji militarnej przeciwko suwerennym narodom postrzeganym
jako zagrożenie. Inne kraje mogą posłużyć się przykładem Stanów Zjednoczonych,
aby usprawiedliwić swe
przedsięwzięcia militarne. Czy nie zdajecie sobie sprawy, że Indie,
Pakistan,
Chiny, Tajwan, Rosja i Gruzja przyglądają się rezultatowi naszej debaty?
Nie zdajecie sobie sprawy, ze przyszli przeciwnicy powrócą do tego momentu,
by dać racjonalne wytłumaczenie użycia sił zbrojnych w celu osiągnięcia
swych celów? Z pewnością broń masowej zagłady jest horrorem XX wieku, jakiego
autorzy Konstytucji nie przewidzieli. Jednakże przewidzieli słabość ludzkiej
natury i niebezpieczeństwo skoncentrowania władzy w rękach jednej osoby.
Dlatego tez decyzję o deklaracji wojny oddali w ręce Kongresu, nie zaś
prezydenta”.
Senator Byrd ostrzegł, że Stany Zjednoczone pod rządami doktryny
Busha staną się same państwem pirackim: „Zasada, według której jeden rząd
może zdecydować o wyeliminowaniu innego rządu, przy użyciu akcji militarnej
i jednoczesnej dezaprobacie świata, jest bardzo niepokojąca. Obawiam się,
ze doprowadzi ona do destabilizacji stosunków międzynarodowych. Obawiam
się, ze sprzyja ona klimatowi podejrzeń i nieufności w stosunkach Stanów
Zjednoczonych z innymi państwami. Stany Zjednoczone nie są państwem bezprawia,
które można popchnąć do podjęcia odosobnionych działań i zhańbić je w oczach
całego świata”. Chyba ze prezydent postradał zmysły
Włochy opowiadają się za tworzeniem miejsc pracy przy pomocy obligacji
państwowych na rozbudowę infrastruktury
Minister gospodarki Tremonti obiera za wzór niemiecką
„Kreditanstalt für Wiederaufbau”.
Rząd włoski postanowił zignorować wrogą rozwojowi gospodarczemu
politykę „kryteriów Maastricht” i „Europejskiego Paktu Stabilizacyjnego”,
tworząc nową agencję o nazwie „Infrastrutture SpA”, której celem jest finansowanie
inwestycji w obszarze infrastruktury za pomocą kredytów gwarantowanych
państwowo. Uchwała ta nie znajduje się bynajmniej w fazie projektów, planów
na przyszłość czy też elementów kampanii wyborczej, lecz przedmiotem aktualnie
realizowanej polityki rządu. Nowo utworzona agencja powstała na mocy uchwały
z 31-go lipca i rozpoczęła swe działanie od września tego roku.
Przy pomocy długoterminowych obligacji państwowych „Infrastrutture
SpA” zabezpiecza 50% finansowania projektów infrastrukturalnych. Prywatni
inwestorzy zapewniają finansowanie pozostałej połowy inwestycji. Przy projektach,
których finansowanie wspierane jest przez Unię Europejską, „Infrastrutture”
dostarcza trzecią część koniecznego kapitału, Unia Europejska i prywatni
inwestorzy pozostałe dwie trzecie. Tremonti podkreślił, iż nowa agencja
nie będzie wliczana w skład struktur
administracji państwowej, z tego też powodu kredyty, które będą przez
nią
zaciągane, nie będą wliczane w ogólny bilans długu państwowego. Statut
założycielski „Infrastrutture SpA” został świadomie oparty na wzorcu niemieckiej
„Agencji Kredytowej dla celów Odbudowy” (Kreditanstalt für Wiederaufbau).
W swojej wypowiedzi Tremonti pozwolił sobie na żartobliwe stwierdzenie:
„Równie dobrze moglibyśmy obrać za siedzibę Frankfurt nad Menem”. Statut
założycielski opracowany został we współpracy z włoskim Bankiem Narodowym,
który obejmie jednocześnie funkcje kontrolne nad nową agencją.
Przewodniczący włoskiego Ruchu na Rzecz Praw Obywatelskich „Movimento
Solidarieta” Paolo Raimondi skomentował te postanowienia w następujący
sposób: „Już od długiego czasu przedkładaliśmy propozycje powołania instytucji
na wzór niemieckiej ‘Kreditanstalt für Wiederaufbau’. Obecnie z zadowoleniem
przyjmujemy fakt, iż rząd włoski przychylił się do naszych propozycji.”
Główne punkty programu na rzecz utworzenia „Nowego Bretton Woods”.
Od drugiej połowy lat 80-tych świat nieprzerwanie wstrząsany jest
serią finansowych katastrof. W październiku 1997 miało miejsce na giełdach
największe załamanie wartości kursów od czasów Drugiej Wojny Światowej.
W krótki czas później w Stanach Zjednoczonych nastąpiła raptowna dewaluacja
papierów wartościowych przedsiębiorstw, pociągająca za sobą bankructwo
całej sieci mniejszych prywatnych banków. Początek lat 90-tych cechował
się załamaniem japońskiego spekulacyjnego domku z kart, zbudowanego na
żonglerce akcjami i nieruchomościami. Japonia do dziś nie podźwignęła się
ze skutków tego kryzysu.
W styczniu 1995 światowy system finansowy, co przyznał sam ówczesny
przewodniczący Międzynarodowego Funduszu Walutowego Michel Camdessus, znalazł
się na skraju „globalnej katastrofy”. Rząd Stanów Zjednoczonych oraz MFW
były zmuszone do przygotowania (w toku operacji, utrzymywanej w większości
w tajemnicy) pakietu ratunkowego w niewyobrażalnej do tego czasu wysokości
52 miliardów dolarów dla ratowania finansów Meksyku. Niedługo potem miało
miejsce bankructwo banku Baringsa. Wiosna 1995 roku stała pod znakiem perspektywy
ostatecznego kolapsu japońskiego systemu bankowego, w którego bilansach
stwierdzono niemożliwe do odzyskania wierzytelności na łączną sumę 1200
miliardów dolarów.
Poszczególni przedstawiciele państw G-7 wysunęli w czasie spotkania
w lecie 1995 roku żądanie reformy światowego systemu finansowego. Zamiast
poważniejszych reform, naczelne banki światowe zdecydowały się na zastosowanie
– w ich mniemaniu – prawdziwie cudotwórczej strategii: oprocentowanie krótkoterminowych
kredytów zostało stopniowo zredukowane, aby umożliwić w ten sposób zasilanie
światowych rynków finansowych wielkimi ilościami środków płatniczych. W
Japonii stopa procentowa została zredukowana do poziomu 0,5%, by umożliwić
bankom wolne od ryzyka uzyskiwanie zysków ze spekulacji. Strategia ta zapoczątkowała
nową fazę inflacyjnego wzrostu cen na światowych rynkach papierów wartościowych.
W lecie 1997 roku południowo-wschodnia Azja, jedyny pozostały
jeszcze region świata, cechujący się wzrostem rozwoju gospodarczego, znalazł
się w centrum zainteresowania międzynarodowych spekulantów. Gwałtowna dewaluacja
walut azjatyckich, sięgająca w krótkim czasie rządu 50-80%, stała się sygnałem
dla panicznego wycofywania kapitału zagranicznego z tych rynków. Systemy
bankowe państw azjatyckich dotkniętych tym kryzysem załamały się, pociągając
za sobą całość zasobów ekonomicznych tych
krajów. W lipcu 1998 roku chiński minister spraw zagranicznych Tang
Jiaxun określił rozmiar powstałych strat słowami: „Straty podobne do zniszczeń
wojennych”. Pakiety ratunkowe Międzynarodowego Funduszu Walutowego, sięgające
łącznej sumy 200 miliardów dolarów, posłużyły głównie dla ratowania zachodnich
kredytodawców przed konsekwencjami krachu. W sierpniu 1998 roku wybuchła
bomba rosyjskich długów państwowych. Jesienią tego samego roku nastąpiła
ogłoszenie niewypłacalności największego funduszu inwestycyjnego LTCM.
Ubocznym efektem kryzysów finansowych w Azji, Rosji i Ameryce
Południowej była koncentracja gigantycznego przepływu kapitałowego, który
ukierunkował się w stronę ostatniej z pozostałych jeszcze rzekomo pewnych
przystani, a mianowicie rynku amerykańskiego. Histeria, rozdmuchana wokół
„New Economy”, oraz orgiastyczne rozszerzenie polityki kredytowej USA,
dodatkowo przyczyniły się do powstania w końcu lat 90-tych największego
w dziejach nowożytnych balonu spekulacyjnego. W dzisiejszych dniach owa
spekulacyjna wieża Babel również znajduje się w fazie załamania. Pomimo
iż w ubiegłym roku Alan Greenspan
jedenastokrotnie ogłosił obniżenie stopnia oprocentowania kredytów,
amerykańska gospodarka nadal znajduje się w stanie depresji. Amerykańskie
przedsiębiorstwa, podobnie jak gospodarstwa prywatne, przygniecione są
niespłacalną lawiną długów. Sztandarowe koncerny „New Economy” okazały
się być niczym więcej jak prawdziwie mafijnymi gniazdami oszustwa. Od marca
2000 roku mamy do czynienia z postępującym załamaniem kursów na giełdach
światowych. Spadek wartości akcji sięgnął od tego czasu rzędu 7 bilionów
dolarów w samych tylko Stanach Zjednoczonych, nie wliczając w to dodatkowych
kilku bilionów, utraconych na rynkach europejskich i azjatyckich.
Co czynić?
Jedyna droga wyjścia z tej ogólnoświatowej katastrofy związana jest
z propozycjami Lyndona LaRouche’a, ekonomisty od dziesięcioleci analizującego
przyczyny i dynamikę rozwijającego się obecnie systemowego kryzysu. W dzisiejszej,
zaawansowanej fazie załamania systemu, wszystkie propozycje odnoszące się
do niewielkich napraw poszczególnych symptomów kryzysu pozostają całkowicie
niewystarczające. Potrzebna jest całościowa reforma w duchu przedstawionym
przez LaRouche’a. Do podstawowych punktów tej reformy należą:
-
Wypracowanie procedur likwidacyjnych
dla istniejących rynków papierów wartościowych, których astronomiczne objętości
dawno już przekroczyły jakiekolwiek realnogospodarcze relacje. Usiłowanie
zdefiniowania „filtrów”, mających ratować przed likwidacją rzekomo „zdrowe”
wierzytelności wypływające z papierów wartościowych, może w konsekwencji
doprowadzić jedynie do chaotycznego załamania całości rynków.
-
Ustanowienie nowych zasad dla rynków
finansowych i wymiany walut, opierających się na doświadczeniach sprawdzonego
systemu z Bretton Woods.
-
Odbudowa produktywnych gałęzi gospodarek
narodowych, połączona z tworzeniem instytucji, powołanych do finansowania
tego rodzaju przedsięwzięć.
Funkcjonowanie system „Nowego Bretton Woods” można opisać w trzech zasadniczych
fazach:
1. Faza „likwidacyjna”:
-
Czysto spekulacyjne papiery wartościowe
muszą zostać wykluczone z obiegu. Wierzytelności i zobowiązania finansowe,
wynikające z obrotu czysto spekulacyjnym, fikcyjnym kapitałem, muszą zostać
na mocy dekretów państwowych niezwłocznie i bez jakichkolwiek odszkodowań
wykreślone z bilansów.
-
Obieg papierów wartościowych niewyjaśnionego
pochodzenia musi zostać natychmiast zamrożony.
-
Obsługa długów państwowych musi zostać
wstrzymana lub też ograniczona za pomocą odpowiednich moratoriów, aby umożliwić
finansowanie wydatków państwowych, koniecznych dla funkcjonowania społeczeństw.
2. Faza „ochrony i reorganizacji”. Należy ochraniać:
-
Te papiery wartościowe, które emitowane
są na bazie produktywnej realnogospodarczej substancji.
-
Zasoby finansowe ubezpieczalni społecznych,
kas chorych oraz innych społecznie niezbędnych publicznych i prywatnych
instytucji.
-
Prywatne oszczędności, których wypłacalność
w każdej chwili musi być gwarantowana.
-
Funkcjonowanie banków prywatnych,
koniecznych dla kontynuowania ogólnej działalności gospodarczej.
3. Faza „inicjacyjnej polityki kredytowej”:
-
Opierając się na suwerenności walutowej,
będącej udziałem każdego wolnego państwa narodowego, bank narodowy lub
też inna powołana do tego agencja kredytowa musi być w stanie emitować
wystarczającą ilość długoterminowych, niskooprocentowanych kredytów. Kredyty
te muszą być przeznaczone wyłącznie na finansowanie uaktywniania i rozwoju
produktywnych gałęzi przemysłu i rolnictwa.
-
Kredyty państwowe udostępniane są
za pośrednictwem banków prywatnych. Bank centralny, oprócz prowadzenia
działalności kredytowej, może również emitować obligacje państwowe przeznaczone
na finansowanie konkretnych inwestycji infrastrukturalnych.
-
Główne narodowe oraz ponadnarodowe
projekty infrastrukturalne muszą działać jako zapłon dla całości gospodarki.
W tym kontekście najbardziej korzystnymi są inwestycje w rozbudowę sieci
transportowej w ramach połączeń transeuropejskich oraz tak zwanego „Euroazjatyckiego
Mostu Lądowego”. Do grona tych projektów zalicza się również seria zarzuconych
przed kilkoma latami programów badawczych, w tym również plany podboju
przestrzeni kosmicznej.
Stany Zjednoczone przygniecione lawiną długów
Na zadłużenie Stanów Zjednoczonych składają się następujące czynniki:
1. Zadłużenie gospodarstw prywatnych, w tym długi hipoteczne,
spłaty ratalne i obciążone konta kredytowe
2. Długi przedsiębiorstw
3. Dług publiczny, zaciągnięty przez rząd federalny, poszczególne
stany oraz okręgi administracyjne.
Postępujący wzrost zadłużenia gospodarstw domowych zapobiegał
jak do tej pory jeszcze szybszemu jak dotąd załamaniu gospodarki oraz spadkowi
poziomu stopy życiowej. Wykres 1 ilustruje ów
wzrost w okresie 1945-2001. Widocznym jest, iż wzrost ten był w latach
1945-1970 stosunkowo niewielki i dopiero w roku 1978 przekroczona została
granica pierwszego biliona dolarów. Od tego momentu zadłużenie gospodarstw
eksplodowało, napędzane wprowadzoną w ówczesnym czasie przez przewodniczącego
Federal Reserve Paula Volckera polityką wysokiego oprocentowania kredytów
oraz tzw. „kontrolowanej dezintegracji gospodarczej”. W roku 1990 suma
długów prywatnych wynosiła już 3,63 biliona dolarów, a dzisiaj wynosi ona
7,72 biliona. Długi te zaciągane były na finansowanie dóbr konsumpcyjnych
oraz zupełnie niewspółmiernie do ich wartości podrożałych domów. Długi
gospodarstw prywatnych osiągnęły w chwili obecnej poziom najwyższy w historii
Stanów Zjednoczonych.
Wykres 2 ilustruje wzrost amerykańskiego
długu publicznego, przy czym długi rządu federalnego zajmują ponad 80%
całości sumy, która w końcu 2001 roku sięgnęła 7,16 bilionów dolarów. Tempo
wzrostu zadłużenia publicznego spowolniało nieco w ostatnim okresie, co
nie zmienia faktu stałego powiększania się rządowej dziury budżetowej.
Wzrost zadłużenia amerykańskich przedsiębiorstw ilustrowany
jest na wykresie 3. Jest to równocześnie najszybciej
rosnący rodzaj zadłużenia. Długi te można podzielić na dwie kategorie:
po pierwsze zobowiązania przedsiębiorstw produkcyjnych i usługowych, jak
koncerny samochodowe, przedsiębiorstwa energetyczne i telekomunikacyjne
oraz rolnictwo, po drugie zobowiązania przedsiębiorstw sektora finansów,
jak banki, ubezpieczalnie oraz federalne instytuty hipoteczne w rodzaju
Fannie Mea. Zadłużenie zwłaszcza tych ostatnich wzrosło do niebotycznych
rozmiarów. Suma długów amerykańskich przedsiębiorstw wzrosła w latach 1995-2001
o 8,37 bilionów dolarów, osiągając pułap 16,3 bilionów. Mamy tu zatem do
czynienia z podwojeniem długu w przeciągu zaledwie sześciu lat.
Wykres 4 ilustruje, iż całościowy dług
wewnętrzny USA sięgnął niebotycznej sumy 31,2 bilionów dolarów. Jeśli dodać
do tego zadłużenie zagraniczne, opiewające na około 2 biliony, oraz astronomiczny
deficyt obrotów handlowych, wówczas staniemy przed sumą ponad 33 bilionów
dolarów. Suma długów Brazylii wynosi dla porównania „tylko” około 550 miliardów
dolarów. Jak na możliwości Brazylii dług ten jest niewyobrażalnym obciążeniem,
a kraj ten w każdej chwili może rozsadzić światowy system finansowy za
pomocą swej „skromnej” sumy. Tym niemniej, amerykańskie 33 biliony są globalną
„kolebką wszelkich długów”.
Wykres 5 ilustruje stosunek pomiędzy
rocznym wzrostem wewnętrznego zadłużenia USA a wzrostem amerykańskiego
Produktu Krajowego Brutto (PKB), wyrażalnego w dolarach. Dla każdego dziesięciolecia
podany jest średni stosunek z tych lat. W latach 70-tych każdemu dolarowi,
składającemu się na przyrost PKB towarzyszył wzrost zadłużenia o 1,75 dolara.
W latach 90-tych stosunek ten wynosił już 3,6:1, a w przedziale lat 200/2001
osiągnął poziom 4,91:1.
Im bardziej Stany Zjednoczone pogrążają się pod lawiną swojego
długu wewnętrznego, tym bardziej wzrastają roczne nakłady na obsługę tego
zadłużenia. Wykres 6 pokazuje, iż w roku 1980
obsługa tego długu pochłaniała rocznie 1,29 bilionów dolarów. 21 lat później
obsługa długu wymaga rocznie 7,36 bilionów, przy czym suma odsetków wynosiła
w roku 2001 2,07 bilionów dolarów.
Spłata zadłużenia stała się w międzyczasie kagańcem dławiącym
gospodarkę USA. Wykres 7 ilustruje procentowy
udział obsługi długu wobec całości amerykańskiego PKB. W roku 1960 roczna
obsługa długu równała się około 31% PKB. Udział ten wzrósł do 46,3% w roku
1980, aby sięgnąć 72,1% w roku 2001. Aby wypełnić eksplodujące zobowiązania
finansowe koniecznym było zatem coroczne zużycie bez mała trzech czwartych
amerykańskiej produkcji gospodarczej – co jest fizyczną niemożliwością.
Stajemy tutaj w obliczu swego rodzaju paradoksu: w jaki sposób
Stanom Zjednoczonym udaje się zdobyć rok w rok 7,36 bilionów dolarów na
obsługę ich długu? Jednym ze sposobów jest banalna eksploatacja gospodarki
narodowej: wyzysk społeczeństwa, dokonywany w imię „zaciskania pasa”, wstrzymywanie
jakichkolwiek inwestycji koniecznych dla utrzymania bądź też rozbudowy
przedsiębiorstw produkcyjnych, rezultujące w postępującym załamaniu fizycznego
potencjału ekonomicznego. Innym ze sposobów jest ciągła „konsolidacja”
długu publicznego – innymi słowy nieustanne przelewanie go do coraz nowych
obligacji i „papierów wartościowych”. Znaczna część amerykańskiego długu
publicznego jest już w momencie jego powstania refinansowana nowymi emisjami
pieniądza. Nieodwracalnym skutkiem takiej polityki jest jednak wytworzenie
hiperinflacjonalnej ilości pieniędzy znajdujących się w obiegu, podobnie
jak miało to miejsce w Niemczech w roku 1923.
Roczny wzrost zadłużenia i związanych z nim obciążeń finansowych
osiągnął poziom niemożliwy do utrzymania na dłuższą metę. Lyndon LaRouche
opisał tego rodzaju procesy za pomocą swojej „funkcji załamania systemowego”
– usiłowania pokrycia skumulowanych długów, derywatów i papierów wartościowych,
składających się na całość zobowiązań finansowych, doprowadzają do osiągnięcia
wartości granicznej, za którą rozpoczyna się szok inflacyjny. Tym razem
jednak, w odróżnieniu od roku 1923, szok ten będzie odczuwalny na skalę
globalną.
Jak depresja gospodarcza zmienia życie przeciętnego Amerykanina
Kłopoty amerykańskiej gospodarki – spadek produkcji przemysłowej,
skandale związane z malwersacjami finansowymi dużych firm, rosnący deficyt
handlowy, spadek wartości dolara, spadek wartości akcji na giełdach – wszystko
to ma konkrety wpływ na sytuację przeciętnych Amerykanów, których poziom
życia systematycznie ulegał spadkowi w ciągu ostatnich 30 lat, a obecnie
zaczyna sięgać przysłowiowego dna. Problemy finansowe
władz lokalnych zmusiły wiele okręgów szkolnych aż w 15 stanach Stanów
Zjednoczonych do ograniczenia pracy szkół do czterech dni w tygodniu. Na
przykład, w stanie Kolorado, 36 ze 180 okręgów przeszło na czterodniowy
tydzień pracy, w stanie Wyoming – 20 okręgów z 48, wiele okręgów w stanie
Południowa Dakota, gdzie lokalne władze obcięły wydatki budżetowe o jedną
szóstą. Pracujący rodzice zmuszeni są w piątki wysyłać dzieci do prywatnych
świetlic lub wynajmować kogoś do opieki.
Problemy seniorów związane z rosnącymi kosztami opieki zdrowotnej,
szczególnie leków, sprowokowały nie tylko burzliwą debatę w Kongresie,
ale też liczne akcje protestacyjne. Na przykład, w połowie czerwca pokaźna
grupa seniorów z Mercer w stanie Pensylwania, wybrała się autobusem do
kanadyjskiej miejscowości Hamilton w sąsiadującej prowincji Ontario w celu
wykupienia recept na lekarstwa. Podróż autobusem do Kanady została zorganizowana
przez Stowarzyszenie Amerykańskich Emerytów oraz związek zawodowy AFL-CIO
w celu zwrócenia uwagi polityków na wysokie koszty lekarstw dla seniorów,
którzy często po prostu z nich rezygnują.
Inny objaw niepewności gospodarczej to przymusowe urlopy. Setki
przedsiębiorstw zdecydowało się wysłać pracowników na tygodniowe bądź dłuższe
urlopy, często bezpłatne, w celu ograniczenia kosztów w miesiącach letnich.
Przykładowo, Manugistics, firma sprzedająca sprzęt komputerowy z Rockville
w stanie Maryland wysłała tysiąc dwustu pracowników na bezpłatny urlop
w pierwszym tygodniu lipca. Nawet cieszące się dobrą reputacją przedsiębiorstwa,
np. Hewlett-Packard, Sun Microsystems czy VeriSign wysłały pracowników
na przymusowe płatne urlopy. Planują zaoszczędzić na kosztach operacyjnych.
Miliony Amerykanów z przerażeniem patrzy na znikające oszczędności
całego życia, gdyż konsekwencją malwersacji finansowych w takich firmach
jak WorldCom są nie tylko masowe zwolnienia ich pracowników i procesy sądowe
menadżerów, ale też gwałtowny spadek wartości ich akcji na giełdzie,
co oznacza utratę ogromnych pieniędzy dla milionów obywateli, których fundusze
emerytalne inwestowały w akcje powszechnie szanowanych przedsiębiorstw.
W rezultacie skandalu w WorldCom wiele
funduszy kierowanych przez władze poszczególnych stanów utraciło miliony
dolarów, co oznacza mniej pieniędzy dla odchodzących na emerytury pracowników.
Na przykład, na spadku akcji WorldCom, System Emerytalny Pracowników Stanowych
Kalifornii utracił 565 milionów USD; Fundusz Emerytalny Stanu Nowy Jork
– 300 milionów USD; Kalifornijski Fundusz Emerytalny Nauczycieli – 263
miliony USD; System Emerytalny Pracowników Miejskich w stanie Michigan
– 116 milionów USD.
Przykłady można mnożyć bez końca. Wiele z tych stanów zamierza procesować
się z kierownictwem WorldCom w celu odzyskania inwestycji. Niemal na co
dzień prasa donosi o kolejnych skandalach, a zagraniczni eksperci przewidują,
że „dolar wkrótce osiągnie wartość papieru toaletowego”, jak napisał Will
Hutton w londyńskim „Obeserver”. Jego spadek oznaczać będzie załamanie
się całego systemu. Jedynym ratunkiem, stwierdził Hutton, jest powrót do
regulacji. Powaga sytuacji sprawia, że rosnąca liczba ekonomistów zgadza
się z analizą LaRouche’a i jego apelem o powrót do systemu Bretton Woods.
Dlaczego dla ludzkości nie istnieją granice wzrostu
W ostatnim okresie mogliśmy obserwować postępujące słabnięcie wpływu
„ekologicznej” ideologii „zerowego wzrostu” na rozstrzygnięcia polityczne.
Dla przykładu, nie udało się – bądź też udało się jedynie w bardzo ograniczonym
zakresie – uzgodnić międzynarodowych posunięć dla ograniczenia emisji tak
zwanego „zatruwacza atmosfery”, czyli dwutlenku węgla. W obliczu tej coraz
wyraźniejszej zmiany kursu politycznego, wzrastająca liczba naukowców odważa
się otwarcie kwestionować dogmat, głoszący iż ludzkość w konsekwencji rozwoju
przemysłowego swojej
cywilizacji nieuchronnie przybliża globalną ekologiczną katastrofę.
W RFN, chętnie występującej w roli prymusa ekologicznych nauk, partia Zielonych
zagrożona jest spadkiem poniżej rozstrzygającego poziomu pięciu procent
głosów wyborczych, zarówno w wyborach komunalnych, jak i parlamentarnych.
W Danii, swego rodzaju ekologicznym El Dorado ostatnich lat, nowy rząd
ultraliberalnego premiera Fogh Rasmussena powierzył Björnowi Lomborgowi,
badaczowi sceptycznie nastawionemu do ideologii ruchu ekologicznego, zadanie
rewizji wydatków państwowych przeznaczanych na „zielone” projekty.
Björn Lomborg, były członek ruchu Greenpeace, opublikował w ubiegłym
roku książkę „The Sceptical Environmentalist”, w której szczegółowo obnażył
cały szereg kłamstw rozpowszechnianych przez tak zwanych „obrońców środowiska
naturalnego”. Obecnie zaś tenże sam „zdrajca i sprzedawczyk” decydować
będzie o cięciach finansowych w ekologicznym budżecie. Nominacja ta przelała
zielony kielich goryczy – wrzask oburzenia przetacza się przez media i
internet, szukając swego zielonego echa.
Od momentu „zmiany paradygmatu” na korzyść ideologii zerowego
wzrostu, zainicjowanego przy użyciu świadomych kłamstw przed około trzydziestu
laty przez kręgi stojąca za „Club of Rome”, krociowe sumy zostały bezsensownie
zaprzepaszczone w ogromnej liczbie motywowanych ideologicznie projektów.
Zadanie wykorzenienia przynajmniej co bardziej szkodliwych pędów „nowego
paradygmatu” jest dziś bardziej naglące niż kiedykolwiek. Jednakże na jakich
konceptualnych założeniach należy oprzeć tę korektę, aby mogła ona stać
się trwałą podstawą organizacji efektywnej ludzkiej działalności ekonomicznej
w obrębie biosfery? Poniższy artykuł stawia sobie za cel znalezienie odpowiedzi
na to pytanie.
Na początek zastanówmy się jednak nad tym, w jaki sposób „Club
of Rome” z taką łatwością mógł osiągnąć swój cel wymiany powszechnych paradygmatów
myślowych. W tekście osławionego zbioru analiz „Granice wzrostu” zastosowano
pewien kuglarski chwyt, tak jawny, iż właściwie nikt nie powinien był go
przeoczyć. Chwyt ten polegał na użyciu terminu „wzrost” dla opisania fenomenu,
który w rzeczywistości daje się zdefiniować jedynie
jako „zwielokrotnienie”. Przywołajmy tu chętnie cytowany przykład stawu
z liliami wodnymi, gdzie ilość lilii podwaja się z każdym tygodniem. Kiedy
staw zapełni się do połowy, potrzeba już tylko jednego tygodnia, by – o
zgrozo! – lilie wyczerpały całą dostępną im przestrzeń. Tego rodzaju proces
nie może być nazywany „wzrostem” bądź też „rozwojem”, lecz jedynie „zwielokrotnieniem
ilości”, w oczywisty sposób znajdujący, swoje „granice” zakreślone powierzchnią
stawu.
Rzeczywisty proces wzrostu zawiera w sobie tendencję do wytwarzania
nowych struktur, z natury przewyższających jakościowo zwykłe kwantytatywne
pomnażanie. Najlepszym tego przykładem jest wzrost istoty ludzkiej w czasie
pierwszego roku od zapłodnienia komórki jajowej. Najistotniejszym elementem
tego procesu nie jest bynajmniej „zwielokrotnienie” ilości komórek organizmu,
lecz ich postępujące wyspecjalizowanie, organizacja w ramach całości, kształtowanie
nowych
organów – słowem ten proces, które rzeczywiście zasługuje na miano wzrostu.
Końcowe osiągnięcie jakościowo nowego poziomu istnienia manifestuje się
przy tym w akcie przyjścia człowieka na świat – czyli wkroczenia w obszar
nowego środowiska. Zasadniczo jednak wspomniana jakościowa transformacja
musi być nieodzownym elementem każdego procesu wzrostu, jeśli tylko ma
on być podtrzymywany przez dłuższy okres czasu. W takim samym stopniu dotyczy
to oczywiście procesów gospodarczych.
Cóż zatem stanowiło przyczynę, dla której bez mała wszyscy politycy,
ekonomiści i badacze naukowi dali się zahipnotyzować za pomocą tak banalnego
chwytu? Przyczynę tej ślepoty stanowi pewien głęboko zakorzeniony błąd
myślowy, rozpowszechniany przez dominującą od dziesięcioleci liberalną
doktrynę gospodarczą, który osoby zarażone skutkami tej doktryny czyni
niewrażliwymi na jawność dokonywanej na nich manipulacji. Nikt, kto przyrost
wartości produktu utożsamia z
pasożytniczym hasłem taniego zakupu i drogiej sprzedaży, nie jest w
stanie zrozumieć, na czym opiera się rzeczywisty wzrost. Podobnie też każdy,
dla którego rozwój gospodarczy wyraża się jedynie w jednostkach statystycznych,
jak ilość wyprodukowanych ton, suma pieniędzy w obiegu, ceny, sumy zużycia
energii itd.. – słowem każdy, kto procesy gospodarcze chciałby traktować
jak saldo wpisywane przez księgowego, czyni się ślepym dla dostrzeżenia
tego rozstrzygającego czynnika, który decyduje o
przekształceniu zwykłego pomnażania produktu w rzeczywisty, długoterminowy,
samonapędzający się proces wzrostu – ślepym wobec znaczenia postępującego
rozwoju twórczej ludzkiej siły roboczej. Dynamika tego rodzaju jakościowych
procesów rozwojowych nie daje się opisać przy pomocy zwykłych przebiegów
statystycznych, podobnie zresztą jak niemożliwe jest jej uchwycenie za
pomocą „nielinearnych” modeli matematycznych. W dalszej części artykułu
zamierzamy skupić się na problemie tej właśnie „nieopisywalności”.
Björn Lomborg i Julian Simon
Björn Lomborg, występujący jako „zielony sceptyk”, stara się w swojej
argumentacji używać ściśle statystycznych metod. Statystyka jest zresztą
jego dziedziną zawodową, obszarem, w obrębie którego Lomborg czuje się
być zabezpieczonym przed powodzią ataków wymierzonych w jego tezy – wybór
statystycznych metod argumentacji jest zatem zrozumiały, choć przyjęcie
tego rodzaju pozycji nigdy nie będzie w stanie doprowadzić do zainicjowania
gruntownej rewolucji poglądów. Nader wyraźnym jest jednakże fakt – wspominany
zresztą przez samego Lomborga – iż jego analizy w dużym stopniu inspirowane
są dziełami amerykańskiego ekonomisty Juliana L. Simona.
Julian L. Simon
Julian L. Simon, zmarły w roku 1998, w opozycji do dominującego
obecnie dogmatu utrzymywał, iż zasoby naturalne ludzkości są nieograniczone,
oraz że w szczególności „kluczowe bogactwo naturalne”, jakim są zasoby
pozwalające uzyskiwać energię, są dostępne dla ludzkości aż w nadmiarze.
„Jeśli wyłączyć sztuczne podrożenie wywołane komplikacjami politycznymi,
wówczas górna granica kosztów uzyskiwania energii jest wyznaczana przez
koszty energii jądrowej. Tym samym uzyskujemy gwarancję, iż wytwarzanie
energii także i w przyszłości może pozostać stosunkowo tanie.” Jednocześnie
jednak Simon był przedstawicielem liberalnej koncepcji gospodarczej w ujęciu
Hayeka, czyli dokładnie tej koncepcji, która okazała się być całkowicie
bezradna wobec sztuczki zastosowanej przez autorów z „Club of Rome”. Przeanalizowanie
tez Juliana Simona może zatem stać się źródłem interesujących spostrzeżeń
na temat rzeczywistych możliwości „samoobrony” przeciwko ideologii wzrostu
zerowego, w jakie wyposażeni są dzisiejsi przedstawiciele nowej „antyekologicznej”
opozycji.
Julian Simon i Friedrich von Hayek
W artykule z 13-go kwietnia 1992 roku, zatytułowanym „Badacz wolności.
Droga Friedricha von Hayek dobiegła końca” Simon pisze:
„Wielkie dzieło Hayeka swoimi korzeniami tkwi w fundamentalnej koncepcji
klasycznych nauk ekonomicznych i politycznych, nazywanej przez niego zasadą
„spontanicznej samoorganizacji”. Owa ewolucyjna zasadę (po raz pierwszy
sformułowana w roku 1705 przez Bernharda Mandeville’a) upatruje mechanizm
wykształcania się społeczeństwa i gospodarki w zjawisku, określanym przez
Adama Fergusona – współczesnego Davida Hume’a i Adama Smitha – jako „ludzkie
działanie nie oparte na ludzkim planie”, co w dziele Adama Smitha doprowadziło
do sformułowania pojęcia „niewidzialnej ręki”. Pojęcia te Hayek w nader
plastyczny sposób dopasował do warunków współczesnych procesów ekonomicznych...”
Bernhard Mandeville kontra Gottfried Wilhelm Leibniz
Wydane w roku 1705 dzieło Mandeville’a, które Simon w swojej apologezie
Friedricha von Hayek nazywa „źródłem” głównych koncepcji zarówno Hayeka
jak i swoich własnych, to cyniczna satyra „The Grumbling Hive”, która ukazała
się ponownie w roku 1714 pod tytułem „The Fable of the Bees, or Private
Vices, Public Benefits” („Bajka o Pszczołach, czyli Prywatne Przywary,
Publiczne Zyski”). Książka ta stała się w swoim czasie prawdziwym „bestsellerem”,
doczekując się jeszcze za życia Mandeville’a pięciu kolejnych wydań. Mandeville
utrzymywał w niej, iż sformułowana przez Hobbesa koncepcja społecznej wojny
„każdego z każdym” stanowi
właściwy mechanizm, wymuszający na człowieku organizowanie się w struktury
społeczne. Z tego też założenia Mandeville wywodzi swoją centralną tezę:
„To, co w tym świecie nazywamy złem, zarówno moralnym jak i naturalnym,
to naczelna zasada, czyniąca z nas istoty społeczne, to fundament każdego
bez wyjątku rzemiosła i wszelkich zawodów, w niej powinniśmy szukać prawdziwego
źródła wszelkich sztuk i nauk, pamiętając, iż w tym samym momencie, w którym
zło zniknie z powierzchni ziemi, społeczeństwo musi popaść w zepsucie,
jeśli nie w ostateczny upadek.” W zakończeniu swej „Bajki o Pszczołach”,
w rozdziale zatytułowanym „O Moralności” Mandeville powiada: „Pycha, luksus
i oszustwo muszą trwać, by narody trwały”.
Friedrich von Hayek
Kto jeszcze nigdy nie został skonfrontowany z dogmatami liberalnych
nauk ekonomicznych, mógłby odczuć w tym miejscu pokusę do zadania kilku
naiwnych pytań. Po pierwsze, w jaki sposób coś jednoznacznie złego, w rodzaju
pychy, marnotrawczego luksusu czy też oszustwa, może stać się źródłem czegoś
dobrego dla społeczeństwa? Pod drugie, jak miałoby być możliwe, by z tego
rodzaju zjawisk wytworzyć miałby się oparty na „spontanicznym samokształtowaniu”
ciągły trend ku ulepszaniu systemu społecznego? Oba te pytania są w tym
miejscu całkowicie uzasadnione.
Odpowiedź na nie jest nader łatwa do znalezienia: Tezy „Bajki o Pszczołach”
to motywowane ideologicznie dogmaty myślowe, nie mające nic wspólnego ze
światem rzeczywistych ludzkich stosunków społecznych. Wbrew rozpowszechnionemu
przekonaniu, liberalna teoria ekonomiczna nie dysponuje żadnym dowodem
na potwierdzenie słuszności rzekomo „optymistycznego” dogmatu, brzmiącego
„dobro społeczne powstaje na drodze zmagań o jak największe dobro prywatne”.
Społeczeństwa ludzkie nie kształtują się bynajmniej spontanicznie,
niejako w sferze podświadomości, jeżeli tylko udostępnić wystarczająco
dużej liczbie jednostek możliwość folgowania ich naturalnym trybom. Powstania
społeczeństw nie da się przyrównać do autokatalicznego wytwarzania się
struktur w trakcie reakcji chemicznych, ani też do wykwitów fraktali w
komputerach teoretyków chaosu. Ulepszanie stosunków społecznych jest zawsze
dziełem świadomej ludzkiej pracy, a często, jak przypomina nam o tym Friedrich
Schiller, postęp społeczny opłacany jest „krwią najlepszych i najszlachetniejszych”.
Prawdziwie ludzka wolność zawiera się w działaniu, które określić
można jako w najwyższym stopniu moralne. Moralne działanie nie definiuje
się przez świętoszkowate przestrzeganie reguł ustalanych przez otoczenie.
Twórcza istota ludzka działa moralnie wówczas, gdy poczynania jej dyktowane
są przez impuls jej własnej wolnej woli. Liberalna definicja wolności degraduje
człowieka do poziomu miotanej instynktami bezrozumnej istoty, z tego też
powodu sam fakt występowania struktur społecznych przypisuje się w niej
„niewidzialnym” siłom, a rozwój społeczeństwa tłumaczy się działaniem „spontanicznych”
– czyli nierozpoznawalnych – procesów organizujących. Wbrew twierdzeniom
tej z gruntu fałszywej definicji, własne i nieprzymuszone moralne działanie
człowieka już samo w sobie jest źródłem takiego zadowolenia, jakiego nigdy
nie będzie w stanie dostarczyć nawet najwymyślniejsze zaspakajanie potrzeb
instynktu.
Człowiek prawdziwie moralny staje się wolnym obywatelem Wszechświata,
którego nigdy nie odkryły zmysły ludzi pokroju Hobbesa. Człowiek taki staje
się współtwórcą „najlepszego ze światów”, nazwanego w ten sposób przez
Leibniza bynajmniej nie dlatego, że w świecie tym wszystko znajduje się
w jak najlepszym stanie, lecz ponieważ człowiek wyposażony jest w możliwość,
aby świat ten zrozumieć i ulepszać zgodnie ze swoją wolą, co oznacza na
obraz i podobieństwo Boga brać udział w nieustającym dziele stworzenia.
Tę przewodnią myśl Leibniza Friedrich Schiller wyraził słowami: „Stać
się podobnym Bogu to przeznaczenie człowieka!”
Wychodząc z tego właśnie centralnego założenia Leibniz sformułował
podstawy nauk ekonomicznych, w których zysk definiowany jest poprzez osiągnięcie
przyrostu wydajności pracy oraz postępu technicznego, a definicja ta w
zupełności obywa się bez „niewidzialnych” bądź też „spontanicznych” rąk
i sił. Przy udziale założycieli amerykańskiego republikanizmu, skupionych
wokół postaci Benjamina Franklina, leibnizowska koncepcja nauk ekonomicznych
została przeszczepiona do
Stanów Zjednoczonych, by ulec tam dalszemu rozwinięciu. Jeszcze w
19-tym stuleciu znana była pod nazwą „amerykańskiego systemu”, stojącego
w zdecydowanej opozycji wobec „systemu brytyjskiego”, poprzednika tego
fenomenu, który w dzisiejszych dniach określany jest eufemistycznie terminem
„procesu globalizacji”. W ciągu 20-go stulecia brytyjski dogmat gospodarki
wolnorynkowej nieprzerwanie zyskiwał na znaczeniu. W dzisiejszych dniach
jedynym znaczącym ekonomistą, świadomie nawiązującym do leibnizowskich
korzeni systemu amerykańskiego, jest Lyndon LaRouche.
W dalszej części mojego opracowania przedstawię główne punkty
„Grand Theory” Juliana L. Simona, uzupełnione o odpowiadające im koncepcje
Lyndona LaRouche’a. Moim celem nie jest bynajmniej sama tylko krytyka prac
Lomborga i Simona. Materiał statystyczny, zgromadzony w tych opracowaniach,
zasługuje ze wszech miar na uznanie, i powinien być częściej wykorzystywany
w dyskusjach z fanatykami ekologii, aby obnażyć wreszcie rozpowszechniane
przez nich bezczelne kłamstwa i dyletanckie półprawdy. Jednakże ogólna
perspektywa zwrotu z ciągnącej się już od dziesięcioleci ślepej uliczki
„państwa przyjaznego naturze” oraz możliwości przezwyciężenia trwającego
dziś kryzysu gospodarczego w całości zależą od tego, czy uda się na wzór
LaRouche’a na nowo odkryć, rozwinąć i zastosować leibnizowskie pojmowanie
gospodarki.
Julian Simon kontra Lyndon LaRouche
W czwartym rozdziale swojej „Grand Theory”, opisanej w książce „The
Ultimate Resource”, Simon stwierdza co następuje:
„Po przeprowadzeniu szczegółowej analizy wszystkich tych fenomenów,
które dla katastrofistów stały się podstawą do utrzymywań, iż miałyby one
doprowadzić do pogorszenia ogólnej planetarnej sytuacji z powodu postępującej
redukcji zasobów naturalnych i zwiększenia ilości ludności, oraz po dokonaniu
przeze mnie odkrycia, iż zjawiska o których tu mowa w rzeczywistości ulegały
ciągłemu polepszeniu, zadałem sobie pytanie, czy ten stan rzeczy możliwy
jest do opisania za pomocą zdefiniowania jakiejś głębszej przyczyny, ogólnie
obowiązującej teorii, integrującej całość analizowanych mechanizmów. W
moim przekonaniu teoria ta może zostać w przekonywujący sposób sformułowana.”
Sedno swojej teorii Simon opisuje w następujący sposób:
„Mówiąc pokrótce, ludzkość osiągnęła ten etap rozwoju, w którym
sama stała się twórczym czynnikiem rzeczywistości, w kreatywny sposób rozwiązującym
powstałe problemy. Owa twórcza cecha naszego postępowania zrównoważyła
aż w nazbyt wystarczającym stopniu czynniki konsumpcyjne i destruktywne,
co udowadniają osiągnięte przez nas zwiększenia przeciętnej długości oraz
podniesiony standard życia. Ów podstawowy sposób podejścia do poszczególnego
człowieka jako do twórczej, kreatywnej jednostki stoi w całkowitej opozycji
do wizji katastrofistów, opisujących człowieka jedynie jako istotę siejącą
zniszczenie.”
Z powyższym stwierdzeniem wypada się całkowicie zgodzić. Do
właściwego problemu, zawartego w „Grand Theory” Simona, docieramy jednakże
dopiero w tym miejscu jego wywodów, w którym stara się on wyjaśnić, w jaki
sposób i z jakich powodów ludzkość może osiągnąć owo twórcze stadium rozwoju.
Simon stwierdza:
„Za pomocą opracowanych przez Friedricha Hayek metod analizy
możliwe jest uzyskanie wyjaśnienia dla tego długoterminowej kontynuacji
tego pozytywnego rozwoju. Hayek zwraca naszą uwagę (zgadzając się w tym
punkcie z Humem) na fakt, iż ludzkość w toku swej historii wykształciła
wiele sposobów i strategii zachowania, harmonizujących z naturalnymi wymaganiami
przeżycia i wzrostu, a neutralizującymi procesy rozpadu i wymierania. Jednocześnie
jest to ten sam aspekt ewolucyjnej selekcji, który był rozstrzygający dla
przetrwania poprzedzających nas form kulturowych...
Jak definiują się zatem te wzorce zachowań, które pozwalają nam
na utrzymywanie, a nawet zwiększenie poziomu naszej populacji? Współczesne
wzorce muszą z całą pewnością reflektować prawa wolnej wymiany pomiędzy
jednostką a rynkiem, które rozwinęły się w obrębie społeczeństw w celu
uzyskiwania dostępu do coraz bardziej rosnących zasobów naturalnych. Innym
społecznym wzorcem, gwarantującym reprodukcję rodzaju ludzkiego, są szkoły,
przekazujące zdobytą wiedzę przez ciąg pokoleń, biblioteki, ustne przekazy
i legendy, przechowujące świadectwo o minionych czasach, oraz klasztory,
laboratoria i wydziały badawcze, zajmujące się pomnażaniem zasobów ludzkiej
wiedzy. Do czysto biologicznie motywowanych wzorców zachowań, jakie powstały
na przestrzeni czasów, można zaliczyć impuls rozumnych strategii zaspakajania
głodu oraz uwagę, jaką zwykli jesteśmy darzyć otaczające nas zjawiska natury,
dla przykładu cykl pór roku.
Niewiedza odnośnie istnienia tego rodzaju kulturowych i biologicznych
wzorców zachowań nie zagraża bynajmniej istnieniu kultury jako takiej –
występowanie tej niewiedzy nie powinno nas zaskakiwać w obliczu olbrzymiej
złożoności systemu, jaki składa się na wypracowanie tych wzorców, oraz
w obliczu trudności, przed jakimi staje każda jednostka, podejmująca próbę
ogarnięcia całości systemu. Przekonanie, iż rozwój naszej historii kształtuje
nas na twórców, a nie na niszczycieli, opiera się na licznych dowodach,
potwierdzających, że ewolucja konstruktywnych wzorców zachowań dokonuje
się w obrębie większości kultur ludzkich w sposób spontaniczny i nieuzależniony
od wpływów zewnętrznych, można by tu powiedzieć jako naturalny wynik konfrontacji
z warunkami otoczenia, które człowiek jest zmuszony sobie podporządkować.”
W swoich wywodach Simon posługuje się nader dziwną argumentacją,
z jednej strony podkreślając z naciskiem, iż ludzkość nieustannie rozwija
się ku osiągnięciu stadium istoty twórczej, z drugiej strony jednak, opisując
mechanizm tego rozwoju, Simon upiera się przy wykluczeniu świadomego udziału
działalności człowieka poza pole swoich rozważań. Dla wyjaśnienia procesów
rozwojowych Simon dopuszcza jedynie „spontaniczne” procesy ewolucyjne,
których jednostka niekoniecznie musi być świadoma, co więcej – z powodu
ich „olbrzymiej złożoności” pozostają one dla jednostki praktycznie nie
do ogarnięcia.
Tego rodzaju sprzeczności nie pojawiają się w analizach LaRouch’a,
opisującego społeczne mechanizmy w sposób prosty, odpowiadający ich rzeczywistej
prostocie. W tym samym stopniu, w jakim poszczególne jednostki tworzące
układ społeczny rozwijają w sobie swoje ludzkie twórcze zdolności oraz
świadomie przekładają je na język osiągnięć technologicznych i kulturalnych,
wzrasta jednocześnie relatywna potencjalna gęstość zaludnienia danej populacji,
będąca w analizach długoterminowych jedynym pewnym kryterium, według którego
mierzona jest zdolność reprodukcyjna społeczeństwa. Cytując LaRouche’a:
„Starając się wydobyć zasadnicze elementy procesu dokonywania
odkryć naukowych dochodzimy do wniosku, iż wszystkie te odkrycia przebiegały
według pewnego określonego wzorca.
1. Za pomocą metod eksperymentalnych zostaje sformułowany ontologiczny
paradoks w obrębie fizyki teoretycznej lub też w dziedzinie innej nauki,
będącej w danej kulturze odpowiednikiem fizyki.
2. Rozwiązanie postawionego paradoksu zostaje odnalezione w
formie nowego opracowania czy też ponownego odkrycia istniejącej już uprzednio
technologii, albo też w formie sformułowania uniwersalnego prawa fizyki.
Rozwiązanie paradoksu odbywa się przy tym w indywidualnym obszarze poznawczym,
będącym suwerenną własnością twórczej jednostki.
3. Początkowy akt eksperymentalny, który dał podstawę dla znalezienia
rozwiązania postawionego problemu, reflektowany jest w pracach badawczych
innych jednostek.
4. Powstałe w ten sposób grupowe doświadczenie, jeśli tylko
zostaje ono zaabsorbowane w odpowiednio szerokich kręgach społeczeństwa,
staje się zaczynem wspólnej pracy dla praktycznego zastosowania dokonanych
odkryć.
Te cztery punkty definiują w najprostszy sposób, co należy rozumieć
pod terminami ‘dokonywanie odkryć naukowych’ oraz ‘społeczna absorpcja
uniwersalnych praw fizyki’. Stanowią one jednocześnie podstawę klasycznej
humanistycznej metody wychowawczej, zawierającej w sobie także motywację
dla samokształcenia jednostki. W toku nieustającego procesu coraz pełniejszego
opanowywania natury przez człowieka daje się zauważyć swego rodzaju nadrzędne
prawo, wpływające na to, jakie odkrycia dokonywane są w konsekwencji dokonań
je poprzedzających, oraz jakie czynniki muszą ulec spełnieniu, aby kolejne
odkrycia naukowe mogły zostać dokonane w przyszłości.”
Owa zasadnicza różnica w ujmowaniu twórczej roli suwerennego
indywiduum, dostrzegalna pomiędzy poglądami Simona i LaRouche’a, nie jest
bynajmniej zjawiskiem o marginalnym znaczeniu. Jasne wyodrębnienie tej
różnicy ma zasadnicze znaczenie polityczne, gdyż z wywodów LaRouche’a wyłania
się stwierdzenie, iż działalność polityczna każdego indywiduum w konieczny
sposób powinna się orientować w stronę możliwie jak największego ulepszenia
społeczeństwa. Twierdzenia Simona o „spontanicznej” ewolucji społecznej,
odbywającej się niejako poza plecami jej uczestników, w
konsekwencji zaprzecza jakiejkolwiek indywidualnej odpowiedzialności
i ostatecznie pokrywa się z dogmatem Mandeville’a, wyjaśniającym powstanie
społecznie konstruktywnych struktur z sumy indywidualnych destruktywnych
zachowań. W obszarze myśli politycznej twierdzenia LaRouche’a postulują
republikańsko-przedstawicielski układ społeczny, podczas gdy poglądy Simona
bez przeszkód wpasowują się w ramy społeczeństwa arystokratycznego czy
też w stylizowaną na układ demokratyczny plutokrację, jaka wykształciła
się w ciągu ostatnich dziesięcioleci w Stanach Zjednoczonych.
Negatywna Entropia kontra Negentropia
Simon wspiera swoją „Grand Theory” spostrzeżeniami na temat procesów
fizycznych, szczególną uwagę kierując przy tym zagadnienie „entropii i
ograniczoności Wszechświata”. Również i w tym punkcie pouczającym jest
prześledzenie jego rozważań. Simon stwierdza:
„Druga zasada termodynamiki powiada, iż w systemach zamkniętych
(zwróćmy uwagę na to kluczowe określenie) przypadkowy chaos nośników energii
musi z czasem ulegać osłabieniu... Im szybszy ruch cząstek, tym szybsze
przechodzenie od form uporządkowanych do chaotycznych... Katastrofiści
wywodzą z tej prostej zasady swoje przekonanie, iż z powodu ograniczoności
ogólnych zasobów dostępnej we Wszechświecie energii rodzaj ludzki tym szybciej
musi dotrzeć do końca swych dni, im intensywniej energię tę będzie zużywał.
Wizję tę rozpowszechniał w swych pracach znany matematyk Norbert Wiener.”
A oto jak Simon wyobraża sobie rozwiązanie tego problemu:
„Mimo iż druga zasada termodynamiki opisuje konieczne zanikanie
struktur zorganizowanych, wszystkie dokonywane przez człowieka obserwacje,
odnoszące się do systemów dowolnej wielkości, wykazują kontynuację narastania
struktur uporządkowanych, a nie chaosu. Postępująca złożoność struktur
ożywianych, kształtująca się w trakcie przebiegu epok geologicznych, oraz
postępująca złożoność społeczeństw ludzkich, kształtująca się w przebiegu
historycznym, są dwoma najwyraźniejszymi przykładami tego fenomenu. Z biologicznego
punktu widzenia – jak wskazuje na to już samo słowo ‘ewolucja’ – dokonał
się na Ziemi proces przechodzenia od niewielkiej liczby stosunkowo nieskomplikowanych
struktur ożywionych do o wiele większej liczby bardziej złożonych i uporządkowanych
stworzeń. Z geologicznego punktu widzenia już same działalność ludzka przyczyniła
się do powstania dużych zasobów wyizolowanych minerałów, występujących
w wysoce skoncentrowanej postaci. Przykładem mogą być rezerwy złota składowane
w Fort Knox czy też przetopione w całość biżuterii, których stopień koncentracji
jest nieporównanie wyższy od intensywności występowania złota w rzekach.
Innym przykładem może być stal, skoncentrowana w budowlach, maszynach czy
też składach złomu, porównana z intensywnością jej występowania w postaci
naturalnych rud metalu... Wszystko to pozwala przypuszczać, iż w otoczeniu
człowieka pojawia się z czasem o wiele więcej struktur uporządkowanych
niż chaosu, co całkowicie zaprzecza tezie o wzrastającej entropii... Zasada
entropii nie odgrywa żadnej roli dla perspektyw rozwoju człowieka. Nasza
ziemska wyspa porządku jest w stanie rozszerzać się w nieskończoność pośrodku
uniwersalnego morza chaosu. Ziemskie formy życia są w stanie rozprzestrzenić
się nawet do innych planet i galaktyk, absorbując i porządkując przy tym
coraz większą ilość masy i energii Wszechświata. Na często dziś zadawane
pytania: Co nadejdzie przy końcu czasów? Czy Wszechświat ma także swoje
granice? odpowiadamy: A kogóż to obchodzi?”
Akurat w najbardziej rozstrzygającym momencie Simon oddaje pojedynek
walkowerem. Ma on zupełną rację, zarzucając katastrofistom niedozwoloną
i niekonsekwentną interpretację zasady entropii. Również przytaczane przykłady
antyentropicznej ewolucji w obszarze natury ożywionej oraz ludzkiego społeczeństwa
są całkowicie poprawne. Pytaniem pozostaje jednak, jakież to nadrzędne
prawo łączy ze sobą procesy geologiczne i struktury ludzkiego społeczeństwa.
Beztroska odpowiedź Simona „A kogóż to obchodzi?” nie
przekona żadnego z dzisiejszych pesymistów. Równie niedozwolonym jak
żonglerka pojęciem entropii jest przesuwanie odpowiedzi na naukowe i filozoficzne
pytania w kierunku „końca czasów”. Pytania te pozostają aktualne w każdej
danej sekundzie, gdyż w naszych analizach zobowiązani jesteśmy do przyjęcia
założenia, iż Wszechświat w każdym momencie pozwala się opisać w spójny,
racjonalny sposób. Ten właśnie spójny opis rzeczywistości stanowi wewnętrzną
potrzebę każdego człowieka, każdy ma prawo się go domagać, a bez niego
nie istnieje żadna prawdziwa nauka.
Simon nie osiąga niestety tego poziomu dyskusji, na którym dialog
toczony z tezami katastrofistów mógłby przynieść konkretne rezultaty. Im
goręcej Simon podkreśla, iż rozwój Wszechświata przebiega w sposób ewolucyjny,
gdyż obecny jest w nim ludzki, antyentropiczny czynnik, tym bardziej zdecydowanie
jego przeciwnicy wskazywać będą na uniwersalną ważność zasady entropii,
rozciągającą się aż po obszar cząstek elementarnych. Także i twierdzeń
Norberta Wienera nie można zbywać z taką nonszalancją, z jaką czyni to
Simon. Lyndon LaRouche już przed półwieczem zwrócił uwagę na zasadnicze
sprzeczności teorii Wienera. Wienerowski termin „informacja” w żaden sposób
nie oddaje fenomenu partycypowania w twórczych procesach myślowych.
W tym obszarze badań zasługą LaRouche’a było jednak przede wszystkim
ponowne odkrycie tradycji badawczej w obrębie matematyki teoretycznej,
która została zainicjowana przez Leibniza, a poprowadzona przez „Szkołę
Getyndzką”, Abrahama Kästnera, Carla Friedricha Gaussa, Bernarda Riemann
i Jerzego Cantora. Ta tradycja badawcza stworzyła intelektualne podstawy
dla poprawnego zrozumienia opisu rzeczywistości, formułowanego za pomocą
odkrywanych praw natury. Bazując na osiągnięciach tej szkoły badawczej
LaRouche formułuje następujący opis rzeczywistości, obejmujący obszar entropii,
negentropii (nazywanej przez Simona „ewolucją”) oraz umysłu ludzkiego pojmowanego
jako dynamiczna siła, zmieniająca Wszechświat.
We Wszechświecie manifestują się trzy zasadnicze porządki istnienia:
Po pierwsze, porządek materii nieożywionej, możliwy do opisania między
innymi za pomocą zasady entropii, po drugie, porządek materii ożywionej,
wykazujący tendencje antyentropiczne, oraz po trzecie porządek racjonalny,
manifestujący się w rzeczywistości zewnętrznej poprzez ludzkie działania.
Wszystkie trzy porządki istnienia działają w obrębie tego samego Wszechświata,
lecz bynajmniej nie wedle tych samych reguł. Owo z zasady jakościowo różne,
a przy tym wzajemnie ze sobą połączone działanie, nie daje się zrozumieć
za pomocą prostego modelu relacji przyczynowo-skutkowych, umiejscowionym
w euklidesowym systemie koordynatów. Współdziałanie trzech porządków istnienia
pozwala się jedynie opisać w obrębie „wielokrotnie spójnego” systemu koordynatów
Riemanna.
Postarajmy się zilustrować powyższe stwierdzenia za pomocą następującej
analogii. Wyobraźmy sobie przestrzeń fazową, zawierającą w sobie porządek
materii nieożywionej, w postaci lejka, po którego wewnętrznej powierzchni
toczy się kula po torze eliptycznym. Porządek materii ożywionej oddziaływuje
na ten proces, nie w postaci bezpośredniego wpływu, wywieranego na kulę,
lecz za pomocą stosunkowo słabych impulsów, zmieniających warunki brzegowe
lejka. Dodać tu należy, iż porządek materii ożywionej, pomimo swojego stosunkowo
słabego oddziaływania, jest w stanie w końcowym efekcie wywoływać potężne
zmiany jakościowe. Dla przykładu, jego wpływ może doprowadzić do tego,
iż „nieożywiona” elipsa „ewoluuje” ku postaci paraboli czy też hiperboli.
Opisany tutaj podwójnie sprzężony proces, w swoim przebiegu manifestujący
się jednak jako spójna całość, poddany jest jednocześnie oddziaływaniu
ludzkiego rozumu, w podobny sposób inicjującego powstanie jakościowo nowych
form istnienia.
Uważny czytelnik spostrzeże, dlaczego Simon w swoich wywodach
nie skłania się w stronę antyentropicznej koncepcji LaRouche’a. Dogmat
Mandeville’a i Hayeka o „spontanicznej samoorganizacji” neguje rolę ludzkiego
rozumu jako aktywnie działającej siły we Wszechświecie. Simon często przytacza
co prawda przykłady rezultatów działalności rozumu, w jego przedstawieniu
jawią się one jednak jako rodzaj deus ex machina, manifestujący się w sposób
nieoczekiwany i nie powiązany z żadnym nadrzędnym systemem.
Tym samym przedstawiliśmy najtrudniejszą część naszej argumentacji.
Dwa pozostałe punkty prowadzą nas na nieco łatwiejszej drodze do celu,
w ich kontekście pojawiają się jednak zagadnienia o zasadniczym politycznym
znaczeniu.
Julian Simon kontra Julian Simon
Wewnętrzna sprzeczność, zawarta w wywodach Simona, objawia się szczególnie
wyraźnie w tych miejscach, w których próbuje on wyjaśnić przyrost ludzkiej
populacji na bazie liberalnej teorii ekonomicznej. Szczególnie łatwe do
zaobserwowanie jest to rozdziale 26-tym jego książki, zatytułowanym „Wpływ
ludności na rozwój technologii i produktywności”. Simon rozpoczyna od całkowicie
poprawnego stwierdzenia:
„Głównym ekonomicznym rezultatem wypływającym ze stanu ilościowego
społeczeństwa jest liczba jednostek, zdolnych do pomnażania zasobów wiedzy
przynoszącej konkretny postęp. Jest to nader kontrowersyjna teza, jej poprawność
dokumentuje jednak wiele przykładów. Wielu badaczy, negujących potencjalną
korzyść dla rozwoju, wypływającą z powiększenia stanu ludności, i opowiadających
się tym samym za redukcją ogólnej populacji, zupełnie nie bierze pod uwagę
perspektywy dokonywania nieosiągniętych jeszcze odkryć. Badacze ci zdają
się wychodzić z założenia, iż, to dzisiaj wydaje się być niemożliwym, iż,
to dzisiaj wydaje się być niemożliwe, niemożliwe pozostanie także i w przyszłości.”
Zupełnie słusznie. Jednakże w następnych zdaniach ten sam Simon
stwierdza:
„Nie oznacza to bynajmniej, iż podwyższenie ogólnego standardu
życiowego zależne jest od dokonania dodatkowych jeszcze odkryć naukowych...
W dzisiejszych dniach dysponujemy wiedzą pozwalającą nam na nieograniczone
wytwarzanie energii przy stale malejących kosztach oraz mamy możliwość
produkowania żywności w aż nadto wystarczających ilościach. Wszystkie pozostałe
surowce naturalne tracą stopniowo na znaczeniu, a ich rola zmniejszać się
będzie z każdym kolejnym dziesięcioleciem. Pomimo tego każde nowe odkrycie
powinniśmy witać z pozytywnym nastawieniem, już choćby dla uhonorowania
tej ekscytującej przygody, jaką stać się może nauka.”
W tym miejscu natrafiamy na główną wewnętrzną sprzeczność, zawartą
w wywodach Simona, umiejscowioną dokładnie w centrum jego „Grand Theory”.
Z jednej strony nieustannie podkreśla on, iż rzekome „naturalne ograniczenie”
surowców naturalnych w swej istocie sprowadza się do niewystarczająco intensywnie
prowadzonych badań naukowych i idącej za nimi niewystarczającej liczby
odkryć, czekających na dokonanie lub zastosowanie.
Z drugiej jednak strony ów trwający od zarania dziejów ludzki proces
badawczy Simon określa jako zakończony – wystarczy pozostać przy uzyskanych
do dnia dzisiejszego osiągnięciach. Ludzkość może niejako spocząć na laurach.
Dla celów intelektualnej rozrywki możemy co prawda nadal uprawiać poszczególne
gałęzie nauki, ich znaczenie nie jest jednak decydujące dla przetrwania
ludzkiego gatunku. Wszystkie te twierdzenia wygłaszane są pomimo faktu,
iż właśnie wspomniane badania naukowe umożliwiają rozwój ludzkości oparty
na przyroście populacji.
Ta zasadnicza wewnętrzna sprzeczność jest konsekwencją wcześniejszej
lekkomyślnej odpowiedzi Simona „A kogóż to obchodzi?” na zagadnienie entropicznego
rozpadu materii nieożywionej, oraz związanego z nią unikania głębszej analizy
wpływu ludzkiego rozumu jako twórczej siły przekształcającej Wszechświat.
Thomas Malthus kontra Benjamin Franklin
Wspomnieć należy wreszcie o zasadniczym błędzie zawartym w wywodach
Simona dotyczącym jego przedstawienia postaci jednego z założycieli Stanów
Zjednoczonych, Benjamina Franklina. Błąd ten jest tak znaczący, iż do jego
powstania doprowadzić musiała jedynie głęboko zakorzeniona niechęć wobec
intelektualnej tradycji „amerykańskiego systemu”, którego przedstawicielem
był Franklin.
W rozdziale 24 swojej książki Simon w poprawny sposób polemizuje
z omówioną tu już analogią „stawu lilii wodnych”, by następnie stwierdzić:
„Interesującym jest fakt, iż przed dwustu laty podobna analogia
została sformułowana przez Benjamina Franklina. Cytując wypowiedź Malthusa:
‘Doktor Franklin zaobserwował, że nie istnieją żadne granice dla rozmnażania
się roślin i zwierząt, oprócz tych, jakie powstają poprzez nadmierną gęstość
gatunków na danym obszarze oraz poprzez jej skutki dla środków koniecznych
dla przeżycia... Jest to obserwacja bezsprzecznie prawdziwa... Dokonywanie
podobnych obserwacji na przykładzie roślin i zwierząt jest stosunkowo proste.
Wszystkim tym stworzeniom właściwy jest potężny instynkt, nakazujący im
pomnażać własny gatunek, a jego działanie nie jest w żaden sposób osłabiane
poprzez świadomą refleksję lub troskę o zabezpieczenie środków do życia
dla przyszłych generacji. Nadmierne rezultaty działania tego instynktu
są w konsekwencji korygowane naturalnymi granicami przestrzeni i pożywienia,
lub też wpływem zwierząt pożerających się nawzajem.’ Najbardziej radykalna
z dotychczasowo znanych biologicznych analogii sformułowana została przez
Alana Gregga, byłego dyrektora wydziału medycznego Fundacji Rockefellera:
‘Mamy do czynienia z alarmującym podobieństwem pomiędzy rozwojem komórek
rakowych w obszarze żywego organizmu a wzrostem populacji ludzkiej wewnątrz
ekologicznego systemu planety...’”
Wywody te zawierają niedopuszczalne zafałszowanie idei Benjamina
Franklina, które nie sposób wyjaśnić inaczej, niż za pomocą świadomej złej
woli. Simon utrzymuje, iż nie Malthus, lecz sam Franklin porównuje rozwój
społeczeństwa ludzkiego do rozmnażania się w obszarze królestwa zwierząt.
Na dowód tej tezy Simon przytacza bynajmniej nie wypowiedź samego Franklina,
lecz cytat Malthusa na temat Franklina. Zachowanie minimum naukowej przyzwoitości
wymagałoby, aby w tym miejscu sprawdzić oryginał wypowiedzi Franklina.
Tego wysiłku Simon nie podejmuje.
Lektura tekstu Franklina z 1751 roku prowadzi do zupełnie odmiennych
wniosków. Kiedy Franklin wydał w tym roku swoje „Observations” („Spostrzeżenia”),
pół wieku później cytowane przez Thomasa Malthusa, daleki był jeszcze od
konkretnych planów wywalczenia niepodległości od Monarchii Brytyjskiej.
Jego „Spostrzeżenia” zawierają liczne wskazówki, udzielane zarówno pod
adresem korony, jak i kolonii w Ameryce, dotyczące prowadzenia efektywnej
polityki gospodarczej. W tym kontekście Franklin przewidywał szybkie zwiększenie
się stanu ludnościowego amerykańskich kolonii, wspomagany przez utrzymujące
się na nader niskim poziomie ceny gruntów. W ten sposób każdy pracujący
człowiek mógł stać się właścicielem ziemi mogącej wyżywić jego samego wraz
z jego potomstwem.
Franklin stwierdza następnie, iż koszty pracy najemnej w Ameryce
zawsze kształtować się będą na wyższym poziomie niż w Anglii, gdyż w Ameryce
każdy z łatwością może uzyskać niezależność ekonomiczną, produkując na
swoje własne potrzeby zamiast sprzedawać swoją pracę najemcy. W tym miejscu
Franklin wskazuje również na zasadniczą nierentowność pracy niewolniczej,
spowodowaną tymi samymi czynnikami. Swoje wywody Franklin podsumowuje stwierdzeniem
stanowiącym absolutne przeciwieństwo tez maltuzjańskich:
„Powiększenie ilości potomstwa niekoniecznie rezultuje z naturalnej
płodności, lecz w większym stopniu z wychowania, uczącego następców jak
zdobywać więcej dóbr niż ich rodziciele.”
Franklin jasno rozpoznaje zależność pomiędzy postępem społecznym
a przyrostem ludności. Malthus tymczasem w swoim „Essey on Population”,
oszczędzając sobie analiz jakichkolwiek potencjalnych zależności, stwierdza
po prostu:
„Rodzaj ludzki zawsze będzie usiłował rozszerzyć się poza granice,
jakie wyznaczają mu dostępne człowiekowi środki.”
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fakt, iż „Essey” Malthusa
powstał już po uzyskaniu niepodległości przez amerykańskie kolonie korony
brytyjskiej. W tej sytuacji optymistyczna prognoza Franklina, dotycząca
szybkiego zwiększenia się w Ameryce liczby dostatnich obywateli, musiała
brzmieć dla Monarchii Brytyjskiej jak niebezpieczne wyzwanie. Kontrast
pomiędzy rozwojem ekonomicznym byłych kolonii a korony zaostrzał fakt,
iż Imperium Brytyjskie na swoim własnym terenie zmuszone było do zwiększenia
już i tak dotkliwego wyzysku. „Essey” Malthusa jest zatem w pierwszej linii
pamfletem politycznym wymierzonym przeciwko niepodległym Stanom Zjednoczonym,
następnie zaś pismem propagandowym, usprawiedliwiającym zniesienie „Praw
dla wspomagania biedoty” („Act for the Relief of Poor”, wprowadzony w 1601
roku przez Elżbietę I) w Anglii. Malthus posłużył się w swoim piśmie kilkoma
matematycznymi łamigłówkami, mającymi udowadniać, iż przepisy „mające pomagać
biednym... same nędzę wytwarzają”.
Realia polityczne
Posługując się w politycznej dyskusji, prowadzonej przeciwko ideologom
wzrostu zerowego, argumentami zaczerpniętymi z opracowań Björna Lomborga
i Juliana Simona należy zatem pamiętać o ryzyku, jakie zawarte jest w zasadniczych
sprzecznościach ich wywodów. W obliczu panującego obecnie światowego kryzysu
gospodarczego nie istnieją żadne powody, by nadal pokładać nadzieję w rzekomo
„optymistycznych” iluzjach liberalnych teorii, głoszących, iż mityczna
„niewidzialna ręka rynku” poradzi sobie z każdym problemem. W dzisiejszych
czasach nie jest nieuleczalnym pesymizmem podawanie w wątpliwość wrzaskliwych
dogmatów liberalnej ideologii, niezależnie jak długie są statystyki, mające
udowadniać prawdziwość tych dogmatów.
Rzędy cyfr w tabelach statystyków są tak samo bezradne wobec
rzeczywistych procesów gospodarczych, jak symulacje komputerowe, rzekomo
udawadniające zbliżanie się do „granic wzrostu”, wobec procesów społecznych.
Nie da się zaprzeczyć, iż udało nam się w ciągu ostatnich tysiącleci osiągnąć
drastyczne zwiększenie ogólnej liczby ludności. Nie znosi to jednak innego
faktu – iż udziałem wielu kultur stał się nader tragiczny upadek. Nie wolno
nam pozwolić sobie na ślepe założenie, iż proces dziejowy jakoś tam, siłą
własnej inercji, będzie trwał nadal.
Obserwując rozwój kultur ludzkich stwierdzamy nader często, iż
od osiągnięć zaledwie garstki ludzi zależało, czy kultury te zdołały przetrwać,
czy też staczały się w ostateczny upadek. W ramach długoterminowych analiz
statystycznych osiągnięcia tych nielicznych genialnych jednostek tuszowane
są do postaci „niewidzialnych” bądź też „spontanicznych” wydarzeń. Jeżeli
jednak zabraknie tych nielicznych geniuszy, wówczas nie tylko same statystyki
zaczynają wyglądać zupełnie inaczej. Dotyczy to w szczególności naszej
cywilizacji, która w obecnych czasach przybrała formę praktycznie globalną,
tym samym pozbawiając się możliwości znalezienia swego rodzaju „zastępczego
następcy”. Następcą takim była dla przykładu kultura arabska, która przejęła
rolę powiernika głównych osiągnięć greckiej klasyki i przechowała je dla
późniejszego europejskiego Renesansu.
Nie są to bynajmniej jedynie teoretyczne rozważania, czego dowodzi
ostatni raport Narodów Zjednoczonych o stanie ludności. Po wielu latach
nieustannych ostrzeżeń przed wybuchem „eksplozji demograficznej” mowa jest
w tym raporcie po raz pierwszy o zbliżającym się „zmniejszeniu stanu ludności
planety”. Liczni eksperci oczekują nawet w ciągu następnych lat dramatycznego
spadku populacji.
W paradoksalny sposób opór społeczeństw przeciwko rozpowszechnianym
od dziesięcioleci wizjom katastrofistów i ideologów wzrostu zerowego przybiera
na sile dopiero wtedy, kiedy wizje te wydają się spełniać. Rzeczywista
sytuacja gospodarcza planety w samej rzeczy staje się coraz bardziej katastrofalna.
Aktem społecznego samobójstwa byłoby dziś oczekiwanie rozwiązań ze strony
„niewidzialnych rąk” wolnego rynku, dokładnie w momencie, w którym tenże
sam globalny system wolnorynkowy wkracza w fazę ostatecznego kolapsu.
Wyraźnym znakiem nowych czasów jest fakt, iż amerykański prezydent George
W. Bush, skądinąd żarliwy wyznawca liberalnego wolnorynkowego dogmatu,
zmuszony został do wprowadzenia ceł zaporowych na importy stali do USA,
aby ratować chociażby już same resztki amerykańskiego przemysłu metalowego.
To jedno zapewnienie można już dziś wysłać pod adresem amerykańskiego prezydenta:
iż jego niewzruszony optymizm, karmiący się liberalnym dogmatem, już wkrótce
zostanie poważnie zachwiany.
Jedyną podstawą do optymistycznego patrzenia w przyszłość jest
dziś dla nas świadomość, że otaczająca nas rzeczywistość jest, mówiąc słowami
Leibniza. Najlepszym z możliwych światów – światem nie tyle idealnym, lecz
polem do działania, które za pomocą twórczej ludzkiej inwencji może być
przekształcane ku coraz doskonalszym stadiom. Naukową podstawę tych ulepszeń
znajdujemy w odkryciach fizycznej ekonomii. Jeżeli podejmiemy dziś wysiłek,
by odkrycia te zrozumieć i zastosować dla rozwiązania problemów planety,
wówczas uda
nam się stworzyć lepszy świat: zaludniony przez więcej ludzi, cieszących
się lepszymi warunkami materialnymi i wyższym poziomem wykształcenia. Uda
nam się wówczas skolonizować inne planety, a w odleglejszej przyszłości
wyruszyć ku nowym galaktykom. Nie tylko zdołamy urzeczywistnić wszystkie
te cele, lecz osiągniemy je także wyposażeni w zrozumienie wyższych powodów
naszego działania, naszego udziału w procesie ewolucji całego Wszechświata.
Prawdziwy wzrost nie zna żadnych granic.
Ralf Schauerhammer
Naukowe podstawy nowego, sprawiedliwego, światowego porządku gospodarczego
W uzupełnieniu do powyższego artykułu Ralfa Schauerhammera zamieszczamy
fragmenty eseju autorstwa Lyndona LaRouche’a. Zbiór pokrewnych tematycznie
esejów został wydany w roku 1991 pod wspólnym tytułem „The Science of Christian
Economy”.
Historia w ujęciu platońskim
Z punktu widzenia współczesnej archeologii twierdzenie Platona odnośnie
występowania ludzkich kultur na długo przed rozkwitem klasycznej kultury
greckiej okazało się być całkowicie prawdziwe. Jeżeli przy analizie odkryć
archeologicznych posługujemy się zasadniczą definicją człowieczeństwa,
odróżniającą istoty ludzkie od całości pozostałych istot żywych, wówczas
znaleziska archeologiczne jawią się nam jako miejsca zamieszkania ludzi
we współczesnym tego słowa znaczeniu. Stosowane przez ans przy tym
twierdzenie brzmi: Znaleziska archeologiczne są przez nas klasyfikowane
jako miejsca zamieszkania człowieka, jeżeli napotykamy w nich przedmioty,
które mogły powstać jedynie przy użyciu technologii bazujących na odkryciu
i zrozumieniu uniwersalnych, fizycznych praw natury. Posługując się tą
definicją możemy rozszerzyć okres występowania ludzkich osad w obszarze
europejskim na przestrzeń co najmniej wieluset tysięcy lat, a również możemy
zakładać, iż w wielu częściach Afryki, które nie dotknięte były cyklicznie
powracającymi fazami zlodowacenia, istnienie kultur ludzkich może być datowane
jeszcze wcześniej.
Powstaje przy tym pytanie, które w pośredni sposób zajmowało
już samego Platona: Z jakiego też powodu na przestrzeni wieluset tysiącleci
wiele kultur zniknęło z powierzchni Ziemi, często nie pozostawiając po
sobie żadnych wyraźniejszych śladów?
Dla znalezienia odpowiedzi na to pytanie przyjrzyjmy się pewnym
faktom, mającym zasadnicze znaczenie dla omawianego przez nas tematu.
Powołując się na źródła egipskie (w dialogu „Timaios”) Platon formułuje
dwie odpowiedzi na zadane pytanie. Pierwszą z przyczyn częstego upadku
starożytnych kultur były katastrofy naturalne, których ludzkość nie była
jeszcze w stanie kontrolować. Drugą z przyczyn upadku kultur – jak dla
przykładu antycznej kultury Mezopotamii – stanowiły właściwe tym społeczeństwom
wewnętrzne cechy samoniszczące. Większość ze starożytnych kultur, jakie
udało nam się zidentyfikować, z powodu tych wewnętrznych słabości wkroczyło
na pewnym etapie w długotrwałe fazy degeneracyjne – „mroczne epoki”, wywoływane
przez procesy odbywające się wewnątrz samej dotkniętej nimi kultury. Historia
ludzkości zawiera w sobie przykłady kultur stojących na etycznie niskim
poziomie rozwoju, co stało się zarzewiem ich własnego upadku.
W obrębie drugiej kategorii Platona, to znaczy w obrębie kulturowo
motywowanych katastrof, można umiejscawiać cyklicznie powtarzające
się procesy tworzenia i zanikania społeczeństw wschodniej i południowej
Azji,
zniszczenie cechującego się samodesktrucyjnymi tendencjami państwa perskiego
przez Aleksandra Wielkiego, jak również postępującą moralną i gospodarczą
degenerację Cesarstwa Rzymskiego, zakończoną wreszcie jego upadkiem. Od
momentu zamordowania amerykańskiego prezydenta Williama McKinleya w 1901
roku, które zapoczątkowało zmianę ekonomicznego i moralnego paradygmatu
dzisiejszej epoki, coraz pilniejszym staje się pytanie, czy cywilizacja
europejska, rozpowszechniona dzisiaj na obszarze całego globu, nie zmierza
w stronę ogólnego załamania, odpowiadającego drugiej kategorii Platona.
Bazując na współczesnym stanie badań możemy stwierdzić, iż ludzkość
zamieszkiwała naszą planetę w dalece niezmienionej formie od wielu setek
tysiącleci, a być może od milionów lat. Cykliczna, lecz z gruntu niezmienialna
forma ludzkiej egzystencji była charakterystyczna dla całego przebiegu
ludzkiej historii aż do momentu, gdy w Europie, na krótko przed połową
15-go wieku tak zwany „Złoty Renesans” zapoczątkował rewolucyjny, nowy
jakościowo proces ulepszeń. Renesans 15-go stulecia doprowadził w obszarze
europejskim nie tylko do poprawy ogólnych warunków życia, które od tego
momentu zaczęły wyraźnie odróżniać się od poziomu życia poprzednich epok.
Poprzez rozpowszechnianie idei Renesansu cała ludzkość otrzymała także
dostęp do metod, które od tej pory mogą stać się motorem postępu i podnoszenia
jakości życia na całej planecie.
Renesans nie powstał bynajmniej jako zaskakujący fenomen, utworzony
w próżni – jego impulsem nie było tajemnicze skinienie owej antycznej egipskiej
bogini, nazywanej przez Greków Ateną. Renesansowa rewolucja była wynikiem
dwóch tysiącleci przebiegu historii europejskiej, których początek datować
można na okres reform Solona w starożytnych Atenach. Same reformy Solona
opierały się również na doświadczeniach historycznych dwu tysiącleci, przy
czym główną rolę odgrywała tu spuścizna starożytnego Egiptu, swoimi korzeniami
sięgająca fazy intensywnych wewnętrznych konfliktów na długo przed powstaniem
wielkich piramid.
Po tym historycznym wprowadzeniu powróćmy teraz do naszych zasadniczych
rozważań.
Zrozumienie ostatnich dwu i pół tysięcy lat rozwoju owego „adoptowanego
dziecka Egiptu”, jakim jest obecnie dominująca na planecie cywilizacja
europejska, można osiągnąć jedynie przy uwzględnieniu trzech kluczowych
momentów tego okresu historycznego: Po pierwsze, konsolidację i rozwój
klasycznej kultury greckiej z Platonem jako jej szczytowym przedstawicielem,
po drugie fenomen Jezusa Chrystusa, wreszcie po trzecie epokę Renesansu.
Każdy z tych trzech kluczowych momentów konieczny był dla wytworzenia się
cywilizacji europejskiej w jej obecnym kształcie, a bez nich cywilizacji
tej nie udałoby się rozwinąć charakteryzującej ją dynamiki oraz osiągnąć
dominującej pozycji w skali planety, jaka stopniowo stała się jej udziałem
od chwili ekumenicznego Soboru Florenckiego w połowie 15-go wieku.
Wymiar strategiczny
Podstawowy konflikt strategiczny, który kształtuje obecne oblicze
planety, znajduje dziś swój wyraz w nieustającym zagrożeniu wybuchem konfliktów
zbrojnych, klęskami głodu i epidemii chorób. Ów stan permanentnego zagrożenia
utrzymuje się wyłącznie z powodu faktu, iż nieprzerwanie podejmowane są
usiłowania, by w oparciu o model Cesarstwa Rzymskiego oraz innych, jeszcze
bardziej barbarzyńskich doktryn etycznych, jak również przy użyciu struktur
organizacyjnych Narodów Zjednoczonych wraz z innymi ponadnarodowymi instytucjami,
utworzyć swego rodzaju „centralny rząd planetarny”. W dzisiejszych dniach,
podobnie jak za czasów szalonych cesarzy w rodzaju Tyberiusza, Nerona,
Kaliguli i Dioklecjana, chrześcijaństwo staje się główną przeszkodą dla
ustanowienia tego rodzaju złowieszczego światowego porządku.
Widmo tyrańskiego rządu światowego jest stałym elementem przebiegu
całego nowożytnego okresu historii europejskiej. Szczególnie wyraźnie jednak
jawi się ono od dni pierwszego księcia Marlborough i jego współpracowników
z „frakcji wenecjańskiej” z okresu początków 18-go stulecia. Świadome wykorzenianie
moralności chrześcijańskiej oraz zastępowanie jej cynicznymi systemami
etycznymi najrozmaitszego pokroju „neopogan”, od brytyjskich liberałów
do dziewiętnastowiecznych romantyków, było zawsze charakterystyczną cechą
usiłowań, skierowanych w stronę rekonstrukcji Imperium Rzymskiego – w formie
Pax Britannica, w postaci bonapartyzmu czy też w formie odstręczających
fantasmagorii Dostojewskiego i Hitlera, dotyczących „Trzeciego Rzymu” i
„Trzeciej Rzeszy”.
Kampanie, prowadzone na rzecz zrealizowania neopogańskiej formy
globalnej, imperialistycznej doktryny przybierały często kształt jawnych
ataków wymierzonych przeciwko chrześcijaństwu, przy stałym preferowaniu
świeckich, areligijnych systemów etycznych, a tłumieniu podstaw moralności
chrześcijańskiej. Neopogański kodeks wartości jest wspólną cechą dzieł
takich postaci jak Francis Bacon, Thomas Hobbes, John Locke, David Hume,
Voltaire i Adam Smith. Innym wyrazem neopogańskiej mentalności jest fenomen
tak zwanego „New Age”. Właściwie należałoby stwierdzić, iż już
Francis Bacon zaliczał się do przedstawicieli „New Age”, podobnie zresztą
jak współpracownicy i zwolennicy księcia Marlborough, rekrutujący się
spośród brytyjskich liberałów 18-go stulecia, czy też poplecznicy Monteskjusza,
Woltera oraz późniejszych romantyków francuskiego obszaru językowego. W
dzisiejszych dniach do grona przedstawicieli „New Age” zaliczamy zwykle
te osoby, które na czele z Johnem Ruskinem z Oxfordu rozgłaszają w świat
hasła samozwańczych Antychrystów Fryderyka Nietschego i Aleistera Crowleya,
głoszące iż epoka rozumu (Sokrates, Chrystus) została zakończona, oraz
że ludzkość wkracza obecnie w epokę Wodnika (Dionizys-Apollo, Lucyfer).
Źródło nauk ekonomicznych
Nauka ekonomii politycznej w swoich założeniach bazuje na przekonywującym
empirycznym dowodzie istnienia zasadniczej różnicy, która oddziela rodzaj
ludzki od całości świata zwierzęcego oraz wynosi człowieka ponad poziom
wszystkich żywych istot – jak czytamy to w Księdze Rodzaju 1, 26.
Ową zasadniczą różnicę stanowi przyrodzona człowiekowi zdolność
do zwielokrotnienia potencjalnej gęstości zaludnienia na danym obszarze
w trybie świadomego i poddanego jego wolnej woli wytwarzania, przekazywania
i zastosowywania naukowego i technologicznego postępu. Ludzkość jest w
stanie coraz bardziej podwyższać górną granicę stopnia zaludnienia planety,
możliwego do uzyskania w odniesieniu do 1 km2 przestrzeni użytkowej, i
to przy jednoczesnym podnoszeniu przeciętnego poziomu życia populacji.
Tego rodzaju zdolnościami nie dysponuje żaden gatunek zwierzęcy.
Spektrum możliwości dopasowywania się do środowiska, w jakie wyposażone
są zwierzęta, z definicji ograniczone jest ich uwarunkowaniami genetycznymi.
Ludzkość nie jest poddana żadnym tego rodzaju ograniczeniom, nie zna też
żadnych barier ani odnośnie dopuszczalnej liczby ludności, ani też odnośnie
zaawansowania indywidualnego rozwoju poszczególnych członków danego społeczeństwa.
Postępujące zwiększanie się fizycznej produktywności człowieka
jest mierzone w jednostkach na głowę i na kilometr kwadratowy – w ten sposób
uchwycić można wzrost fizycznej wydajności zarówno poszczególnej osoby
jak i danego obszaru, w którym zachodzą procesy produkcji.
Produkt uzyskiwany w wyniku ekonomicznej działalności człowieka
nie może być definiowany jedynie jako zbiór obiektów w przestrzeni. Ponieważ
stopień produktywności mierzony jest przez nas jednocześnie jako stopień
zdolności rodzaju ludzkiego do samoreprodukcji, musimy starać się uchwycić
wkład (czyli zużycie materiałów przez człowieka) i wyrób (czyli ogólny
wytwór pracy ludzkiej) w kategoriach reproduktywno-statystycznych. Dla
celów opisu ogólnego wkładu i ogólnego wyrobu musimy stworzyć system miar,
w którym oba te pojęcia mogłyby funkcjonować jako funkcje zmienne o podstawowym,
przyczynowym znaczeniu. Podstawową jednostką takiego systemu miar, w ramach
którego ma następnie miejsce kwantytatywny i kwalitatywny opis zdolności
reprodukcyjnej ludzkiego społeczeństwa, jest gospodarstwo domowe poszczególnej
rodziny.
Istotą wszelkiego rodzaju „stosunków produkcji” są poddające się
pomiarom produktywne zmiany, dokonywane przez człowieka w obrębie natury.
Zmiany te wyrazić można również jako proces ciągłego zwiększania „urodzajności”
planety, służący zagwarantowaniu nieprzerwanej reprodukcji rodzaju ludzkiego.
Taka definicja stosunków produkcyjnych stoi jednocześnie w zgodzie z Księgą
Rodzaju 1, 28-30.
Aby tego rodzaju proces mógł odbywać się w sposób niezakłócony,
ludzkość zobowiązana jest do świadomego kontynuowania badań i dokonywania
odkryć naukowych, coraz precyzyjniej opisujących rzeczywistość, a przez
to umożliwiających ciągłe zwiększanie dobrobytu ludności oraz wydajności
pracy ludzkiej. Ten świadomie prowadzony postęp możliwy jest jedynie przy
założeniu, iż we Wszechświecie obecna jest jasno rozpoznawalna porządkująca
siła, której oddziaływanie na człowieka wspiera proces przechodzenia od
niższych ku coraz wyższym stadiom praktycznie stosowalnej wiedzy.
Odkrycia dokonywane w toku świadomie kontynuowanego procesu badawczego
stoją w bezpośredniej relacji do stopnia zaawansowania posiadanej już przez
nas wiedzy o otaczającej nas rzeczywistości fizycznej. Fakt iż prawa, wspierające
mechanizm badania i odkrywania zjawisk w rzeczywistości zewnętrznej, w
konieczny sposób nie mogą być istotowo różne od praw, kierujących samymi
odkrywanymi zjawiskami, upoważnia do stwierdzenia, iż siła, dzięki której
człowiek wstępuje na coraz wyższe szczeble poznania jest tożsama z tą siłą,
która w postaci praw natury zawiaduje Wszechświatem. To właśnie świadome
użycie tej siły umożliwiło ludzkości przekroczenie poziomu populacji wynoszącego
10 milionów ludzi, czyli tego poziomu, jaki jest górnym pułapem globalnej
populacji społeczeństw „łowców i zbieraczy”.
Poszczególny człowiek może z powodzeniem używać danego narzędzia
bez głębszej znajomości zamysłu konstrukcyjnego, którego wyraz narzędzie
to się stało. Tym niemniej, w narzędziu tym objawia się uniwersalnie ważna
zasada, skondensowana w toku wielu kolejnych ulepszeń, jakie złożyły się
na jego końcowy kształt. W ten sposób narzędzie staje się materialnym wyrazem
uniwersalnych praw fizyki, co odróżnia je w zasadniczy jakościowy sposób
od całości obiektów fizycznego świata. Zamysł konstrukcyjny dla wytworzenia
narzędzia jest zawsze odbiciem jakiejś części tej uniwersalnej siły porządkującej,
jaka leży u podłoża struktury Wszechświata.
Termin „nauka” musi zostać zarezerwowany dla opisywania odkryć
w obszarze tych właśnie sił, porządkujących całokształt rzeczywistości.
Kryterium „naukowości” pozostaje przy tym pytanie, czy odkrycia te w empirycznie
udawadnialny sposób są w stanie inicjować coraz nowe fazy rewolucji naukowych
i technologicznych.
Definiując „naukę” jako aktywnie wykonywaną przez człowieka czynność,
przybliżamy się do punktu, w którym całokształt ludzkich procesów intelektualnych
zaczyna harmonizować z ogólnymi prawami porządkującymi rzeczywistość. Badacz
pracujący w duchu takiej właśnie definicji nauki staje się – w aspekcie
swojej twórczej aktywności – istotą istniejącą prawdziwie na obraz i podobieństwo
Boga. Osiągnięcie tego stanu jest możliwe – co więcej, jest ono głównym
zadaniem każdego indywidualnego rozwoju człowieka.
Przedstawione w powyższych akapitach twierdzenia są możliwe do
udowodnienia przy pomocy racjonalnych, empirycznie niekwestionowanych dowodów.
Tezy te dotyczyły przede wszystkim relacji pomiędzy człowiekiem a Wszechświatem,
a wyrażone zostały w dosyć ogólnej – co nie oznacza niespójnej – formie.
W następnym rozdziale chciałbym nieco dokładniej przeanalizować fenomen
żywotnego podobieństwa pomiędzy człowiekiem a jego Stwórcą.
Imago viva Dei - na obraz i podobieństwo Boga
Rozwój kreatywnych zdolności ludzkiego indywiduum ma miejsce w danym
społecznym otoczeniu. Tym niemniej, prawdziwie twórcze procesy myślowe,
przy pomocy których człowiek jest w stanie dokonywać obiektywnie prawdziwych
odkryć naukowych, rozwijać je oraz stosować w praktyce, są zjawiskami dokonującymi
się we wnętrzu każdego poszczególnego indywiduum. Z tego też powodu twórcze
zdolności jednostki są jej całkowicie autonomiczną własnością.
Nie tylko sam fakt istnienia mocy twórczej w człowieku czyni
go obrazem Boga – „Imago viva Dei” manifestuje się także w tym, iż moc
ta pozostaje indywidualną własnością i właściwością jednostki, w której
rozwija się owa boska iskra twórczego rozumu.
Z tego też powodu każde życie ludzkie jest wartością świętą,
nienaruszalną. W trakcie zmagań usprawiedliwionej moralnie wojny defensywnej
lub też w obliczu innych sytuacji śmiertelnego zagrożenia może dochodzić
do unicestwienia życia ludzkiego. Zasadniczo jednak żadnemu chrześcijaninowi
nie wolno odbierać życia swojego bliźniego, jeśli jest on wydany naszej
decyzji, władnej pozostawić go przy życiu lub położyć mu kres. Nieprzestrzeganie
tej zasady to negowanie istnienia odbicia Stwórcy w człowieku.
Zasadę nienaruszalności ludzkiego życia można być może jeszcze
pełniej zrozumieć, jeśli weźmie się pod uwagę, jakie praktyczne znaczenie
dla rozwoju całej ludzkości może osiągnąć każde poszczególne istnienie
człowieka, któremu udaje się, w jakimkolwiek, nawet najbardziej nieznacznym
stopniu, przyczynić się do ogólnego poszerzenia wiedzy swoich współbliźnich.
Innymi słowy, każde podniesienie naukowego poziomu wiedzy ludzkości
przyczynia się do zwiększenia potencjalnej produktywności jednostki oraz
do zwiększenia jej szans na zrealizowanie prawdziwie moralnego rozwoju
w chwili obecnej i w kontekście przyszłego kształtu społeczeństwa.
Prawdopodobieństwo takiego postępu wzrasta pospołu ze wzrostem
liczby ludzi, których potencjał umysłowy kształcony jest we właściwy sposób,
umożliwiający w konsekwencji rozwijanie, przekazywanie i stosowanie coraz
to nowych osiągnięć badań naukowych. Z tej nader prostej zasady wyprowadzają
się wszystkie elementarne pryncypia wiedzy ekonomicznej.
Zwolennicy Malthusa utrzymują, iż społeczeństwo w takim samym
stopniu, w jakim wytwarza ono określony produkt, jednocześnie zużywa zasoby
naturalne konieczne dla utrzymania życia ludzkiego na Ziemi. Wbrew tym
twierdzeniom oczywistym wydaje się być fakt, iż przy wystarczająco wysokim
poziomie rozwoju nauk wspomniane zasoby naturalne nie zostają bynajmniej
wyczerpywane w wyniku postępującego rozszerzania produkcji i konsumpcji.
Przy założeniu, iż uda nam się wydobyć i rozwinąć twórczy potencjał
każdego indywiduum, zwiększanie liczby urodzeń musi prowadzić do rozszerzania
spektrum dostępnych dla naszych potrzeb zasobów naturalnym. Jest to prawo
naturalne całkowicie przeciwstawne nader rozpowszechnionym, lecz z gruntu
antynaukowym twierdzeniom maltuzjańczyków.
Twórczym wkładem w rozwój społeczeństwa może stać się w samej
rzeczy już samo tylko wychowywanie dzieci w taki sposób, by rozwinąć ich
kreatywne możliwości.
Każde społeczeństwo, które zdecyduje się zastopować swój rozwój
w fazie tak zwanego „technologicznego wzrostu zerowego”, skazane jest w
pierwszym momencie na stagnację, a w końcowym efekcie na upadek. Przedmiotem
badań współczesnej archeologii są resztki tego rodzaju właśnie kultur,
które same ściągnęły na siebie swoją porażkę.
Stagnacja i upadek na skalę całych kultur mają zwykle liczne
przyczyny. Jako pierwsza i najwyraźniej widoczna z nich jawi się zwykle
wyczerpanie surowców naturalnych, jakimi posługiwała się dana kultura.
Do wyczerpania takiego prowadzą zwykle rabunkowe metody zużycia tych zasobów.
Upadek kulturowy cechuje się jednakże także i innymi, głębiej leżącymi
przyczynami. Przeanalizujmy to zagadnienie na przykładzie stosunku danej
kultury do dostępnych jej rud metali.
Potencjalna jakość rudy metalowej oraz jej znaczenie w obrębie
danej kultury zależą od szeregu powiązanych ze sobą procesów, koniecznych
dla znalezienia, wydobycia i wstępnej obróbki prowadzącej do uzyskania
„półproduktu” metalu. Nasza uwaga spoczywać musi przy tym na analizie udziału
wkładu pracy, koniecznego dla uzyskania koniecznego półproduktu, oraz na
procentowym udziale każdego członka społeczeństwa w końcowo uzyskanym koszyku
dóbr. Zagadnienie kosztów zużywanej energii odgrywa przy tym zasadniczą
rolę przy obliczaniu wspomnianego ogólnego wkładu pracy.
Możliwość obróbki rudy w taki sposób, by otrzymać wysoko jakościową
sztabę metalu zależna jest od zdolności uzyskiwania stosunkowo wysokich
temperatur (wysoko skoncentrowanego przepływu energii), mających oddziaływać
na każdą poszczególną molekułę. Aby nieco skrócić nasze wywody, posłużmy
się tu następującym przykładem: Jeśli uda nam się w kontrolowany sposób
wywoływać jądrową reakcję redukcjonistyczną, sam proces tej reakcji odizolować
we wnętrzu pojemników magnetycznych, następnie jeśli uda nam się podnieść
temperaturę we wnętrzu tego pojemnika do punktu krytycznego, przy którym
wolfram osiąga postać plazmy, wówczas całość materii nieożywionej występującej
we Wszechświecie staje się dla nas mniej lub bardziej wydajną rudą rozmaitego
metalu.
Przy założeniu, że dysponujemy wystarczającą ilością energii
oraz możliwościami wysokiej koncentracji jej przepływu, iż jesteśmy w stanie
kontrolować wysokie stany koncentracji energii dla zużywania ich w procesach
produkcyjnych, oraz że koszty wytwarzania i stosowania tej energii zajmują
odpowiednio niski udział w ogóle kosztów pracy, obciążających dane społeczeństwo,
wówczas zaopatrzenie w tak zwane surowce naturalne, a zwłaszcza w rudy
metali, nie podlega praktycznie żadnym ograniczeniom. Jeżeli założymy,
iż proces zwiększania dostępnych ilości energii, zwiększania koncentracji
przepływu energii oraz postępu technologicznego trwał będzie nadal, wówczas
możemy stwierdzić, iż ludzkość nie staje dziś w obliczu jakiegokolwiek
rodzaju „granic wzrostu”.
Aby tym łatwiej zdemaskować rozpowszechnione dziś twierdzenia
przeciwników powyższej tezy, zwróćmy uwagę na następujące fakty.
Kiedy uda nam się skonstruować reaktor fuzji jądrowej „drugiej generacji”,
produkujący energię w obszarze terawatów, wówczas ludzkość na stałe pozostawi
poza sobą granice ojczystej planety, a jej nowe pole działania rozszerzy
się aż po linię pasa asteroidów. Około końca 21-go stulecia powinno w podobny
sposób być możliwym opanowanie kolejnego źródła energii, a mianowicie kontrolowanej
reakcji pomiędzy materią i antymaterią – oczywiście przy założeniu, iż
nasza cywilizacja zdecydowana będzie na stałe rozwijanie postępu technologicznego
w tym kierunku. Uzyskanie tego ostatniego źródła energii wyniesie nas do
granic układu słonecznego oraz umożliwi skok technologiczny, otwierający
nam drogę ku wnętrzom Wszechświata.
Granice wzrostu pojawiają się jedynie w społeczeństwach dotkniętych
starczą amnezją bądź też zdziecinnieniem. Jeżeli dane społeczeństwo jest
tak dalece bezmyślne, aby przeciwstawiać się wzrostowi zużycia energii
na głowę poszczególnego mieszkańca, wówczas niedaleka jest chwila, w której
społeczność ta upadnie pod ciężarem swojej własnej głupoty. Jeśli społeczeństwo
decyduje się na tak samobójcze działania, jak ograniczanie kapitałowo i
energetycznie intensywnych inwestycji w obszarze naukowo-technologicznym,
lub co gorsza, zastępuje kapitałowo i energetycznie intensywną produkcję
przez tak zwany „sektor usług”, charakteryzujący się wysokim stopniem udziału
kosztów pracy, wówczas społeczeństwo to staje w obliczu samozagłady.
Perspektywy dla pozytywnego rozwoju danego społeczeństwa zależne
są od dwu czynników. Po pierwsze, społeczeństwo musi stale starać się uzyskiwać
naukowy i techniczny postęp. Aby doprowadzić do tego celu, konieczny jest
taki system wychowywania członków społeczeństwa, w którym rozbudzane są
ludzkie
zainteresowania i talenty badawcze. Po drugie, społeczeństwo musi być kierowane
w myśl założeń polityki popierającej produktywne inwestycje w obszarze
zastosowań myśli naukowej.
Pamiętając o licznych ograniczeniach ludzkiej natury, wolni nam
jednak używać terminu „twórcza istota ludzka”. Twórcze zdolności, których
dowód ludzkość niejednokrotnie złożyła w przebiegu swojej historii, stoją
w samym centrum naszej obserwacji. Zdolności te są dla nas jednocześnie
potwierdzeniem, iż sam Stwórca reflektuje się w poszczególnym człowieku.
Przeznaczeniem każdego jednostkowego istnienia jest zatem stać się swego
rodzaju odbiciem uniwersalnego Stwórcy.
Nazbyt często czujemy się zmuszeni do stwierdzenia, iż poszczególne
osoby nie realizują w sobie owego szczytnego zadania – ich działanie nie
stanowi żadnego dowodu dla twórczych możliwości człowieka. Tym niemniej,
także i ci ludzie zostali zrodzeni z potencjałem twórczego rozumu, nawet
jeśli nie dane im było odkryć ich własnego boskiego pierwiastka – nawet
jeśli świadomie go odrzucili. Nigdy nie wolno nam zapominać, iż każde indywidualne
ludzkie istnienie jest wartością świętą.
Lyndon H. LaRouche
|