Początek StronyBiuletyn InformacyjnyNowa SolidarnośćPrace LaRouchaInne dokumentyWarte zobaczeniaNasz adres: eirns@larouchepub.com
Nowa Solidarność

 


Listopad 2002, nr 24

Włoski parlament apeluje o nową architekturę finansową

Czy usprawiedliwionym jest dziś mówić o specyficznej roli Polski w procesie przezwyciężania obecnego światowego kryzysu politycznego? Z pewnością zadań takich Polacy nie będą w stanie podjąć w trybie osamotnionych inicjatyw – lecz w oparciu o godnych zaufania partnerów Polska byłaby w stanie włożyć znaczący wkład do dzieła nowej, sprawiedliwej organizacji światowego porządku politycznego i ekonomicznego. Przypomnijmy w tym miejscu o słowach Ojca Świętego, wypowiedzianych niedawno w czasie jego ostatniej pielgrzymki do Polski, którymi to papież w niedwuznaczny sposób skrytykował liberalną doktrynę gospodarczą. Czy rzeczywiście jesteśmy gotowi na przyjęcie tego rodzaju wypowiedzi, jeżeli w codziennym życiu nadal nie dość aktywnie przeciwstawiamy się powiększaniu się bezrobocia, nędzy obejmującej coraz szersze warstwy społeczne oraz postępującej wyprzedaży zakładów produkcyjnych?

  „Krzykliwa propaganda liberalizmu” głosi, iż całkowite podporządkowanie pod dyktat wolnego rynku, globalizacji i liberalizacji są absolutnie nieodzowne – zwłaszcza jeśli chcemy osiągnąć włączenie w krąg członkowski Unii Europejskiej. Zamyka się przy tym oczy przed faktem, iż  w obliczu załamania się państwowych płatności Argentyny, bankructwa koncernów rodzaju Enron i Worldcom, oraz wciąż postępującej implozji kursów giełdowych, kryzys światowego systemu finansowego osiągnął stadium nieodwracalnego kolapsu systemowego. Liberalizm gospodarczy sam siebie doprowadził ad absurdum, i coraz głośniejsze stają się wezwania dla znalezienia alternatyw dla tego organicznie niereformowalnego systemu. Wewnątrz Unii Europejskiej otwarcie dyskutuje się nad pytaniem, czy kryteria stabilizacyjneukładu z Maastricht w ogóle są jeszcze do utrzymania, jeśli chce się pozostawić państwom w ramach ich budżetów jakiekolwiek bądź możliwości inwestycyjne.

W tej sytuacji Włochy, kraj członkowski zarówno kręgu G7 jak i Unii Europejskiej, w tych podjęły inicjatywę, uchwalając rezolucję parlamentarną żądającą nowej organizacji światowych finansów. Rezolucja ta zakreśla ramy nowego systemu Bretton Woods, opartego na stałych kursach wymiany walutowej, systemu, który umożliwiałby przyznawanie długoterminowych kredytów dla finansowania wielkich inwestycji infrastrukturalnych, ożywiających całość procesów gospodarczych. Są to jednocześnie żądania, które już od lat przedstawianie są na międzynarodowym forum przez amerykańskiego ekonomistę i kandydata na urząd prezydenta, Lyndona LaRouche’a.

  Rezolucją uchwaloną przez swój parlament Włochy posłały w świat potężny sygnał, za którym muszą podążyć czyny – gdyż mamy tu do czynienia z wyjątkową szansą na zainicjowanie międzynarodowej debaty na najwyższych szczeblach i skoordynowaną reorganizację porządku gospodarczego. Polskim parlamentarzystom przypada w tym procesie szczególna odpowiedzialność, aby poprzez uchwalenie podobnej rezolucji w aktywny sposób zareagować na słowa papieża – tym bardziej że Polska i Włochy związane są specyficznym duchowym pokrewieństwem. W tym miejscu należałoby również przypomnieć wypowiedź Lyndona LaRouche’a z jego wystąpienia przed polskimi parlamentarzystami w Warszawie, w maju 2001 roku. W kontekście omówienia ogólnej sytuacji państw środkowoeuropejskich, jak Węgry, Słowacja i Czechy, LaRouche powiedział odnośnie Polski:
 

„Wszystkie te kraje wydane są naporowi ekonomicznych nacisków regulujących z Unii Europejskiej z jednej strony, a wciąż jeszcze żywą obawą przed hegemonialnymi aspiracjami Rosji z drugiej. Sytuację tę rozładuje już wkrótce załamanie światowego systemu gospodarczego i finansowego. Niemcy, podobnie jak cała Europa Zachodnia, znajdują się praktycznie w stanie bankructwa. Jedyną szansą przeżycia dla gospodarki niemieckiej są perspektywy eksportowe: transfer zaawansowanych technologii w kierunku Azji. Aby móc rozwijać azjatyckie rynki zbytu, Niemcom potrzebna jest współpraca z Rosją.

Motywy te rozumiane są także i we Włoszech, podobnie jak Niemcy starających się rozszerzać swoją współpracę z Rosją. Włochy jako kraj katolicki są przy tym naturalnym intelektualnym partnerem dla Polski. Umacnianie takiego rodzaju partnerstwa może dopomóc w tym, aby we właściwy sposób umiejscowić wzajemne pozycje Polski i Niemiec, a jednocześnie w harmonijny sposób rozszerzyć współpracę z Rosją. Polsce potrzebne są dzisiaj takie właśnie formy międzynarodowego partnerstwa, i tylko na nich może ona oprzeć swoją prawdziwą suwerenność.”



LaRouche nie może być jedyna osoba ostrzegającą przed kryzysem – mówi włoski deputowany

 Dn. 25 września br. Parlament Włoch przegłosował niemal jednogłośnie rezolucje apelującą o nową międzynarodową architekturę finansową. Jest to punkt zwrotny w trwającym od lat procesie budowania ruchu, który doprowadziłby do zwołania międzynarodowej konferencji na temat nowego systemu Bretton Woods. Stanowiłby on finansowa podstawę odbudowy gospodarki przeżywającej obecnie załamywanie się całego globalnego systemu finansowego, szczególnie od kwietnia 2000 r. Nawet przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego mówią dziś o systemowym ryzyku rozkładu globalnego systemu finansowego. Rzeczywiście,

analiza zadłużenia poszczególnych państw, banków i korporacji, stopnia bezrobocia oraz niezadowolenia społecznego, pozwala twierdzić, ze fundamentalne zmiany systemu są nieuniknione. Dlatego tez decyzja Parlamentu Włoch, należących do państw G 7, powinna zainspirować parlamenty nie tylko państw europejskich, ale też reszty świata, do podjęcia podobnych kroków. Instytut Schillera zachęca członków polskiego Parlamentu do wsparcia włoskiej inicjatywy i rozpoczęcia debaty prowadzącej w tym samym kierunku w celu wzmocnienia trwającego na arenie międzynarodowej procesu prowadzącego do rozwiązania obecnego bezprecedensowego kryzysu.

Poniżej zamieszczamy tekst rezolucji:
„Izba Reprezentantów stwierdza:

Eskalacja kryzysu bankowego i finansowego – począwszy od kryzysu 1997 r. w Azji, Rosji i Ameryce Łacińskiej, aż po niedawny upadek nowej gospodarki w Stanach Zjednoczonych oraz poważne kłopoty banków japońskich i bankructwo Argentyny – powoduje niepokój społeczeństwa, klas rządzących, przedsiębiorców, inwestorów i posiadaczy oszczędności, gdyż nie jest rezultatem odosobnionych incydentów lecz odzwierciedleniem kryzysu całego systemu finansowego, zdominowanego przez spekulacje osiągająca sumę 400 000 miliardów USD (z czego 140 000 miliardów USD w Stanach Zjednoczonych), w sytuacji, gdzie produkt narodowy brutto wszystkich państw świata stanowi jedynie 40 000 miliardów USD (ta różnica wzrosła szczególnie w ostatnich lata).

Oprócz strategicznego związku partnerskiego miedzy Argentyną a Włochami, z którego wynikają dla Włoch specyficzne zobowiązania, istnieją tez miedzy tymi dwoma krajami silne związki kulturalne, wynikające ze wspólnej historii, sięgającej korzeniami do emigracji wielu pokoleń Włochów do Argentyny, oraz powiązanych wzajemnie procesów oświatowych, których źródło leży w ścisłej współpracy wielu szkół i uczelni obydwu krajów.
Rząd Włoch interweniował już w celu wparcia gospodarki argentyńskiej, włączając ten kraj na listę beneficjantów Włoskiego Funduszu Współpracy Rozwojowej, zwiększając liczbę personelu w konsulacie i biurach dyplomatycznych w Argentynie, wspomagając średnie i małe firmy włoskie - wspólnie z organizacjami pozarządowymi w Argentynie - które promują inicjatywy zmierzające do złagodzenia efektów kryzysu szczególnie w przypadku słabszych grup społecznych, oraz organizując transporty lekarstw i sprzętu medycznego w celu złagodzenia kryzysu służby zdrowia.

zobowiązuje rząd włoski, aby:
Kontynuował podjęte już działania w celu wypracowania rozwiązania kryzysu gospodarczego, finansowego i społecznego w Argentynie, biorąc również pod uwagę znaczną obecność obywateli włoskich oraz obywateli włoskiego pochodzenia w tym kraju, a także poziom życia najuboższych warstw społecznych;

Wykorzystał w tym celu wszystkie dostępne instrumenty, po pierwsze, Fundusz Współpracy Rozwojowej;

Popierał, również poprzez bezpośrednie uczestnictwo, projekty zmierzające do wznowienia inwestycji w produktywną gospodarkę;
Popierał wprowadzenie w systemie preferowanych taryf Unii Europejskiej grupę argentyńskich produktów eksportowych, aby w ten sposób polepszyć sytuację firm małej i średniej wielkości;

Popierał inicjatywy w dziedzinie kultury i nauki oraz promocję języka włoskiego, ze szczególnym naciskiem na przedsięwzięcia kształtujące obraz naszego kraju w sektorach największych osiągnięć;

Przypisał szczególny priorytet w pracach Komisji Europejskiej realizacji międzyregionalnego porozumienia Mercosur, które mogłoby wspomóc gospodarkę argentyńską;

Wzmocnił współpracę dwustronną i wielostronną poprzez agencje międzynarodowe w celu rozwoju i ochrony środowiska;

Rozważył prośbę o restrukturyzację długu zagranicznego Argentyny wobec Włoch w ramach wielostronnych porozumień z Klubem Paryskim;

Wzmocnił środki i interwencje w system opieki społecznej i służbę zdrowia w celu wsparcia najuboższych warstw społeczeństwa, również we współpracy z organizacjami pozarządowymi;

Kontynuował w ramach kompetentnych międzynarodowych forum studia i promocje nowej architektury finansowej, która mogłaby wesprzeć realna gospodarkę i powstrzymać powstawanie balonów spekulacyjnych prowadzących do krachów finansowych;

Podjął każdą nadarzającą się inicjatywę polityczna czy gospodarcza zmierzającą do zapewnienia, iż rząd Argentyny zwróci szczególna uwagę na włoskich posiadaczy obligacji dotkniętych kryzysem systemu finansowego;

Skonsolidował włoską politykę prowadzoną wobec krajów Ameryki Łacińskiej jako całości – przede wszystkim w obliczu zbliżającej się kadencji przewodnictwa w Unii Europejskiej – i nadał jej priorytet w ramach polityki zagranicznej kraju (...);

W ramach bardziej racjonalnie sterowanej polityki imigracyjnej, ułatwił powrót do kraju obywateli włoskich bądź też pochodzenia włoskiego zamieszkujących Argentynę, szczególnie rejon Mercosur.

Podpisano:
Volonté, Brugger, Ricciotti, Boato, Landi di Chiavenna, Benvenuto, Rossi, Rocchi, Intini, Pisicchio, Moroni, Piaspia, Collé, D'Agro, Gianfranco Vonte, Pistone, Spini”

  Dla celów głosowania rezolucja została podzielona na trzy części: część pierwsza, od początku tekstu do słów „zobowiązuje rząd włoski“, część druga od tych słów do ostatniego akapitu włącznie, i część trzecia składająca się tylko z ostatniego akapitu. Wyniki głosowania wyglądały następująco:

Część pierwsza: obecnych 396, głosów oddanych 385, wymagana większość 193, głosy popierające 385, 11 przedstawicieli wstrzymało się od głosu
Część druga: obecnych 400, głosów oddanych 399, wymagana większość 200, głosy popierające 399, 1 przedstawiciel wstrzymał się od głosu
Część trzecia: obecnych 406, głosów oddanych 228, wymagana większość 115, głosy popierające 219, głosy przeciwne 9, 178 przedstawicieli wstrzymało się od głosu.

  W czasie końcowej dyskusji deputowany Giovanni Bianchi, mówiąc w imieniu swojego klubu parlamentarnego, podkreślił wagę paragrafu żądającego restrukturyzacji długu. 

„Nie przez przypadek” – powiedział też Bianchi – „mówi się o nowym Bretton Woods. Uważam, że znajdujemy się w fazie tak zaawansowanego oczywistego chaosu, iż żądanie nowej regulacji całego systemu jest po prostu oczywiste. Nie możemy pozwolić na to, by Lyndon LaRouche pozostawał jedyną osobą, jaka była w stanie przewidzieć rozwój balonów spekulacyjnych, jedyną, która w dalszym ciągu podejmuje te tematy. Losy Włoch i Argentyny są częścią globalnych procesów rozpadowych. Wierzę jednak, iż nasza rezolucja stanowi krok w kierunku, aby procesy te zastopować.” 



LaRouche: Unieszkodliwić Cheneya!


Światowa opinia publiczna zszokowana jest zaprezentowaną przez prezydenta Stanów Zjednoczonych nową doktryną strategiczną, mającą jednocześnie dostarczyć usprawiedliwienia dla ataku na Irak. Główne elementy tej doktryny zostały opracowane już przed dwunastoma laty w otoczeniu ówczesnego ministra obrony Dicka Cheneya, odgrywającego obecnie kluczową rolę w obrębie waszyngtońskiej administracji.
 

20-go września tego roku prezydent Bush przedstawił opinii publicznej dokument zatytułowany „National Security Strategy” (Narodowa Strategia Bezpieczeństwa, NSS). Obszerne części tego dokumentu są praktycznie cytatami z wcześniejszych przemówień Busha: z wystąpienia z 29-go stycznia, w którym po raz pierwszy użyte zostało określenie „oś zła”, z wystąpienia z 11-go marca, wygłoszonym w szkole kadetów „Citadel” w Karolinie Północnej, oraz z wystąpienia przed słuchaczami Akademii Wojskowej West Point z 1-go czerwca tego roku. Jeszcze dalsze idące pokrewieństwo dostrzec można pomiędzy treścią dokumentu NSS a wystąpieniem wiceprezydenta Dicka Cheneya z 26-go sierpnia w Kentucky. Pokrewieństwo to nie jest bynajmniej przypadkowe. 

Dick Cheney
Richard „Dick” B. Cheney
  Od chwili użycia określenia „oś zła” stało się oczywistym, iż administracja Busha powzięła postanowienie rozpoczęcia wojny przeciwko Irakowi. Jedynym pytaniem pozostaje, kiedy i w jaki sposób działania wojenne zostaną rozpoczęte. Przygotowania do rozpoczęcia wojny obejmują przy tym nie tylko zaplecze transportowe, dyplomację oraz propagandę rozpowszechnianą w środkach masowego przekazu, lecz również próby ideologicznego umotywowania planowanych ataków. Temu ostatniemu celowi podporządkowane było sformułowanie dokumentu NSS.

  Na marginesie analizy „ideologicznej”: W czasie lektury dokumentu przedstawionego przez Busha uważny czytelnik może dostąpić uczucia swego rodzaju dejá vu – zaprezentowana tu dykcja wydaje się być nader znajoma. Po chwili zastanowienia odkrywamy, iż sposób, w jaki sformułowana została obecna strategia Stanów Zjednoczonych, w zadziwiający sposób przypomina dokumenty programowe sowieckiej Partii Komunistycznej czy też wschodnioniemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności. Najwidoczniej materializm historyczny znalazł w Waszyngtonie kolejne pokolenie swoich wyznawców.

  Według słów dokumentu NSS w dzisiejszym świecie obecny jest „tylko jeden zdolny do długotrwałego przetrwania wzorzec” kształtowania państwa, społeczeństwa i gospodarki. Jego realnym urzeczywistnieniem są Stany Zjednoczone Ameryki – a mówiąc ściślej, USA pod rządami George’a W. Busha! „Dzisiejsza Ameryka to model społeczeństwa nie tylko silniejszego, lecz także cieszącego się większą wolnością i sprawiedliwością” – społeczeństwa funkcjonującego bez żadnych wyraźniejszych usterek. W dalszej części dokumentu NSS, w najbardziej ortodoksyjnym z 

marksistowskich stylów propagandowych, mowa jest o tym, jak to historia wkrótce pokaże wszystkie te państwa, które wzbraniają się przed przyjęciem dobrodziejstw wspomnianego cywilizacyjnego modelu. Wszyscy „miłujący pokój” ludzie na świecie ogarnięci są pragnieniem zaprowadzenia u siebie bushowskiego „modelu” cywilizacyjnego. Gdyby tylko dać całej ludzkości wolną rękę w tym temacie, na całej planecie zapanowałaby wkrótce – siłą historycznej konieczności – cywilizacja bushowsko-amerykańska, tu i ówdzie okraszona lokalnymi folklorystycznymi elementami. 

  Jednakże zwycięstwu Ameryki Busha, dyktowanemu już samym tylko   historycznym determinizmem, bezustannie przeciwstawiają się „siły zła” – nieliczni „zgorzknialcy”, nienawidzący Ameryki, usiłujący zatrzymać koło historii. Ponieważ owi „wrogowie cywilizacji” nie są w stanie zwyciężyć w „pojedynku idei”, prowadzonym ze świetlanym bushowsko-amerykańskim „modelem”, sięgnęli oni zatem do metod terroryzmu, posługującego się „katastroficzną technologią”. „Nieliczni zgorzkniali” terroryści, „szukający śmierci w źle zrozumianym męczeństwie”, operują na skalę globalną. Z tego też powodu Stany Zjednoczone zmuszone są prowadzić w około sześćdziesięciu państwach naszej planety „globalną wojnę przeciwko terrorowi”, której końca nie da się przewidzieć.

  Międzynarodowi terroryści zyskali w ostatnich czasach – w myśl dokumentu NSS – dodatkowych sprzymierzeńców, a mianowicie „tyranów” i rządzone przez nich „tyranie”. Wykształcenie się tego typu „tyranii” miało miejsce według dokumentu NSS w okresie lat 90-tych. Co więcej, „tyranie” stale usiłują uzyskać dostęp do „katastroficznych technologii” – czyli broni masowego rażenia – by następnie udostępniać je terrorystom. Wobec tych wstrząsających faktów jasna staje się konieczność zwalczania i unicestwienia terrorystów pospołu z ich tyrańskimi poplecznikami.

  W tym miejscu nawet najbardziej niedomyślny czytelnik owej nowej wersji „Krótkiego Kursu Marksizmu-Leninizmu” musi otworzyć oczy na fakt, iż amerykańska wojna wypowiedziana „tyranowi z Bagdadu”, rzekomo dysponującemu bronią masowego rażenia, którą chętnie wypożycza terrorystom Al-Kajdy, jest determinowaną historycznie koniecznością, wcielaną w życie dla dobra ludzkości. Ewentualne wątpliwości dotyczące nieprzewidywalnych skutków planowanego konfliktu czy też zagadnień prawa międzynarodowego zstąpić tu muszą na daleki plan. Na marginesie: Condoleeza Rice, doradczyni prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego i współautorka dokumentu NSS jest z racji swojego wykształcenia specjalistą w zagadnieniach marksizmu-leninizmu. Fakt ten wyraźnie czytelny jest w treści całego dokumentu. 
 

Plany Cheneya z roku 1990

 Niestety nie możemy pozwolić sobie na uśmiech pobłażania dla absurdalnych wypocin tego, co prezentowane jest dziś jako nowa strategia Stanów Zjednoczonych. Centralna wymowa dokumentu, ukryta pod neomarksistowską frazeologią, zawiera najzupełniej realnie niebezpieczne momenty. Odnośnie autorstwa treściowo zasadniczych części dokumentu można z powodzeniem wykluczyć udział George’a W. Busha w ich sformułowaniu – również wpływ „Condy” Rice nie odgrywał tu zasadniczej roli. Centralną rolę odgrywał to obecny wiceprezydent Dick Cheney oraz osoby z jego otoczenia.

  22-go września Lyndon LaRouche opublikował swój komentarz dotyczący dokumentu NSS, w którym podkreślił on, iż zaprezentowana utopijno-imperialna strategia „wojny zapobiegawczej” wywodzi się z opracowań, przedstawionych już przed dwunastoma laty. Koncepcje polityczne, przedstawione w tym dokumencie, zostały sformułowane wiosną 1990 roku przez grupę projektową, pracującą pod kierownictwem ówczesnego ministra obrony Dicka Cheneya. Do grona współpracowników grupy zaliczali się między innymi Paul Wolfowitz i Lewis Libby. Wolfowitz jest obecnie zastępcą ministra obrony Ronalda Rumsfelda, Libby natomiast zajmuje stanowisko szefa sekretariatu Cheneya. W obszarze jego kompetencji leży także funkcja doradcy do spraw bezpieczeństwa wiceprezydenta.

  Cheney, który do roku 1989 negował istnienie poważniejszych kryzysów wewnętrznych w Związku Sowieckim, interpretując doniesienia o zjawiskach kryzysowych jako gigantyczną kampanię dezinformacji, za pomocą której Kreml starałby się wywieść w pole demokracje zachodnie, po upadku muru berlińskiego oraz w obliczu zbliżającej się dezintegracji Związku Sowieckiego zasiadł wraz z Wolfowitzem i Libby’em do opracowania strategicznego planu, który miałby stać się fundamentem nowego światowego porządku. Główne założenia tego planu przedstawiały się w następujący sposób:

Po pierwsze, Stany Zjednoczone – na wzór starożytnego Cesarstwa Rzymskiego – muszą objąć rolę centralnej potęgi całego cywilizowanego obszaru planety. Za pomocą wszelkich dostępnych środków, włącznie z „krokami zapobiegawczymi”, należy przeciwdziałać takiemu rozwojowi sytuacji, który doprowadzić mógłby w obszarze Eurazji równorzędnego Stanom Zjednoczonym rywala.

Po drugie, niekontrolowane rozpowszechnianie broni masowego rażenia oraz technologii rakietowych musi zostać zastopowane, a sama produkcja tych technologii drastycznie zredukowana. Istniejące arsenały broni masowego rażenia oraz ich potencjał produkcyjny muszą zostać zniszczone – jeśli wymaga tego sytuacja, także przy użyciu siły. Przykładem takiej operacji może być wojna w Zatoce Perskiej z roku 1991.

Po trzecie, kierownictwa państw definiowanych jako potencjalne zagrożenia dal interesów USA muszą zostać zastąpione lojalnymi reżimami. 

Po czwarte, w ramach utopijno-imperialnej strategii Cheneya zintegrowana została także „doktryna Thornburgh”, stawiająca prawo amerykańskie ponad wszelkimi konwencjami międzynarodowymi, jak również „doktryna Webstera”, definiująca szpiegostwo przemysłowe prowadzone wobec „państw sprzymierzonych i rywalizujących” jako oficjalne zadanie amerykańskich służb wywiadowczych. 

  Za czasów prezydentury George’a Busha seniora plany Cheneya doczekały się jedynie częściowej realizacji. Pomimo interwencji w Panamie i wojny w Zatoce Perskiej, pomimo oficjalnego ogłoszenia ery „New World Order” sprzeciw, na jaki frakcja Cheneya natknęła się zarówno w obrębie administracji, jak i kół wojskowych, był wciąż jeszcze zbyt silny. Opór ten przybrał jeszcze na sile w okresie prezydentury Billa Clintona, pomimo całej sympatii, jaką plany Cheneya darzone były przez ówczesną amerykańską minister spraw zagranicznych, Madeleine Albright.
 

Kulisy powstania doktryny Cheneya

 Kulisy powstania wspomnianej doktryny opisuje artykuł Nicholasa Lemanna, zamieszczony 1-go kwietnia 2002 w magazynie „The New Yorker” pod tytułem „The Next World Order” (Następny Światowy Porządek). Cytujemy fragmenty tego artykułu:
„Po upadku muru berlińskiego Dick Cheney, ówczesny Sekretarz Obrony, powołał grupę projektową, której zadaniem było opracowanie ogólnych założeń strategicznych dla amerykańskiej polityki zagranicznej w epoce po zakończeniu Zimnej Wojny. W obręb tej grupy projektowej, której egzystencja nie została zakomunikowana opinii publicznej, weszli ludzie, znajdujący się obecnie na najwyższych szczeblach

kontrolnych władzy, pośród nich obecny Sekretarz Obrony Paul Wolfowitz, Lewis Libby, szef  sekretariatu wiceprezydenta Cheneya, oraz Eric Edelman, naczelny doradca do spraw polityki zagranicznej wiceprezydenta – ogólnie ujmując była to zwarta grupa konserwatystów, w ich własnym przekonaniu obdarzonych szerszymi horyzontami, lepszą zdolnością oceniania sytuacji oraz większym potencjałem intelektualnym niż

ktokolwiek inny spośród administracji waszyngtońskiej. Colin Powell, w roku 1990 naczelny dowódca szefów Połączonych Sztabów, podejmował w tym czasie wysiłki zmierzające do opracowania bardziej umiarkowanych w tonie zaleceń dla amerykańskiej polityki zagranicznej i strategii obronnej. Colin Powell był szefem, obok  Paul Wolfowitza, jednego z głównych podzespołów grupy projektowej. Jako końcową datę dla

przedłożenia propozycji przez poszczególne podzespoły wyznaczony został 21 maj 1990 roku. Tego dnia szefowie podzespołów mieli referować – każdy w obrębie jednej godziny – swoje propozycje Cheneyowi. Następnie Cheney miał opracować memorandum dla przedłożenia go prezydentowi Bushowi sen. Memorandum to miało z kolei stanowić podstawę dla oficjalnego wystąpienia prezydenta, w którym zakreślone miały być główne zarysy strategii Stanów Zjednoczonych.”

„Prace poszczególnych podzespołów trwały kilka miesięcy, przy czym grupy robocze zdawały sobie sprawę ze spoczywającej na nich odpowiedzialności – chodziło tu praktycznie o zdefiniowanie kształtu świata po zakończeniu Zimnej Wojny. Kiedy Wolfowitz i Powell zjawili się w biurze Cheneya 21-go maja, Wolfowitz został przyjęty przez Cheneya w pierwszej kolejności. Referat Wolfowitza trwał o wiele dłużej

niż uzgodniona jedna godzina – Cheneyowi, znanemu jako jeden z „jastrzębi”, najwyraźniej podobały się wywody Wolfowitza, i ani razu nie wezwał go do skrócenia wystąpienia. Powell nie otrzymał tego dnia możliwości zaprezentowania swojej alternatywnej wersji strategicznego zarysu – jego referat przedłożony został Cheneyowi dopiero w kilka tygodni później. Memorandum przedłożone przez Cheneya prezydentowi 

Bushowi sen. oparte było w głównej mierze na materiale zaprezentowanym przez grupę Wolfowitza, i na tej podstawie Bush przygotował swoje wystąpienie dotyczące kształtu polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Traf chciał, iż jako datę dla zaprezentowania tego wystąpienia opinii publicznej wyznaczono 2-go sierpnia 1990 – dokładnie w dniu irackiej agresji przeciwko Kuwejtowi. W konsekwencji wystąpienie prezydenta nie wywołało większego echa.”

  W dalszej części artykułu Lemann stwierdza: „Grupa projektowa kontynuowała swoje prace. W roku 1992 ‘Ti-mes’ otrzymał odpowiednie materiały i opublikował artykuł udowadniający, iż Pentagon zmierza do urzeczywistnienia wizji, w której Stany Zjednoczone mogłyby – czy też raczej byłyby zobowiązane – do prowadzenia polityki zapobiegającej wzrostowi wpływów jakiegokolwiek innego kraju bądź też sojuszu krajów. Wywołana tym artykułem i toczona przez kilka następnych tygodni debata doprowadziła do tego, iż grupa Cheneya pozornie zarzuciła swoje radykalne plany oraz przedłożyła zredagowaną, ‘złagodzoną’ wersję swoich propozycji.”

  Ową „złagodzoną” wersją, o jakiej wspomina Lemann, był artykuł Cheneya ze stycznia 1993 roku „Defense Strategy for the 1990s: The Regional Defense Strategy” (Strategia obronna lat 90-tych: Strategia rozwiązań regionalnych). Lemann zwraca również uwagę na fakt, iż inny z członków „podzespołu Cheneya”, Zalmay Khalizad, opublikował w tym czasie zbiór analiz, których głównym celem było propagowanie strategicznych tez Cheneya w obrębie administracji prezydenta Clintona. Książka ta nosiła 

tytuł „From Containment to Global Leadership” (Od ograniczania konfliktu do światowego przywództwa), a naczelną jej tezą było powtórnie wyrażone żądanie realizowania doktryny kroków prewencyjnych, „...aby uchronić Stany Zjednoczone przed możliwością powstania nowej globalnej siły, zdolnej rywalizować z USA na czas nieokreślony...Leży to w żywotnym interesie Stanów Zjednoczonych.” W swojej książce Khalizad podkreśla, iż „aby zapobiec takiemu rozwojowi sytuacji należy być gotowym do użycia siły odpowiadającej rozmiarowi zakreślonych celów”.
 

Konsekwencje 11-go września

  W roku 1997, czyli w czasie eskalacji intrygi, wymierzonej przeciwko prezydentowi Clintonowi w postaci absurdalnej „afery Lewinsky”, założone zostało stowarzyszenie pod nazwą „Projekt dla Nowego Amerykańskiego Stulecia (PNAC)”. Wśród założycieli stowarzyszenia znaleźli się Donald Rumsfeld, stary znajomy Cheneya z czasów Nixona i Geralda Forda, jak również Wolfowitz, Libby oraz brat obecnego prezydenta Jeb Bush. W roku 1999 członkowie PNAC weszli praktycznie w pełnym składzie do grupy doradczej ówczesnego kandydata na prezydenta George’a W. Busha, której zadaniem było doradztwo w kwestiach polityki międzynarodowej.

  Na krótko przed wyborami prezydenckimi w listopadzie 2000 roku PNAC opublikowało obszerną analizę strategiczną potwierdzającą, iż przy definiowaniu przyszłej strategii Stanów Zjednoczonych wychodzi się z tych samych koncepcji, które na początku lat 90-tych zostały opracowane w obrębie Ministerstwa Obrony pod kierownictwem Cheneya, a których główne stwierdzenia „nadal pozostają aktualne”. Opracowana wówczas strategia, jak stwierdza dokument PNAC, „gwarantuje trwałą dominację Ameryki, zabezpiecza przed powstaniem niebezpiecznych konkurentów oraz pomaga kształtować międzynarodowy porządek strategiczny w duchu amerykańskich zasad i interesów”. Nie trzeba tu dodawać, iż w treści dokumentu PNAC znalazło się także żądanie bezwzględnej wymiany „reżimu w Iraku”.

  Kiedy seria nader niejasnych przetargów, w wyniku których George W. Busha powołany został na urząd prezydencki, dobiegła wreszcie końca, Cheney objął stanowisko wiceprezydenta. Sprawowanie tej funkcji przybrało natychmiast formę swego rodzaju „urzędu premiera”, co stoi w absolutnej sprzeczności z konstytucją Stanów Zjednoczonych. Należy tutaj przyznać, iż w swoich publicznych wystąpieniach Cheney nie pozwala sobie na wypowiedzi, podważające autorytet urzędu prezydenckiego. Tym niemniej, jego rzeczywisty zakres kompetencji w obrębie Białego Domu dalece przekroczył wszystko, co było udziałem dotychczasowych wiceprezydentów.

  Strategia, przedstawiona w dokumencie NSS z 20-go września odpowiada dokładnie doktrynie rozgłaszanej przez frakcję Cheneya już od roku 1990. Jednak dopiero wydarzenia z 11-go września 2001 oraz związany z nimi szok, w jakim znalazło się społeczeństwo amerykańskie, umożliwiły Cheneyowi dokonanie prawdziwego przełomu w realizacji propagowanej przez niego doktryny. „Jakże zadziwiający splot zbiegów okoliczności” – jak stwierdza LaRouche. Nieprzypadkowym jest także fakt, iż właśnie przemówienie Cheneya z 26-go sierpnia zapoczątkowało ostateczną fazę amerykańskich psychologicznych, dyplomatycznych oraz 

wewnątrzpolitycznych przygotowań do wojny przeciwko Irakowi.
W wypadku wybuchu tego konfliktu może on – używając oceny LaRouche’a – szybko „przeobrazić się w zmagania na skalę Wojny Trzydziestoletniej z lat 1618-48. Tego rodzaju konflikt – podobnie jak wszystkie wojny religijne od czasów wypraw krzyżowych – nie wygasa bynajmniej dzięki podpisaniu poszczególnego traktatu pokojowego, lecz trwa aż do unicestwienia zasobów naturalnych i potencjału demograficznego zaangażowanych w niego narodów. Podsumowując, rojenia frakcji Cheneya o „amerykańskim cesarstwie neorzymskim” stają się obecnie jednym z największych zagrożeń dla dalszego rozwoju naszej cywilizacji.
 


Czy Bush i Cheney postradali zmysły?

  Zachowanie prezydenta George’a W. Busha i wiceprezydenta Dicka Cheneya – szczególnie tezy zaproponowane przez nich w szkicu rezolucji przedstawionej Kongresowi Stanów Zjednoczonych i Radzie Bezpieczeństwa ONZ na temat zbliżającej się zapobiegawczej wojny przeciwko Irakowi – jest świadectwem klinicznych zaburzeń psychologicznych jej autorów. Taka diagnozę postawił 3 października kandydujący na prezydenta USA Lyndon LaRouche, który wcześniej zdyskredytował wszelkie inne oficjalnie przytaczane uzasadnienia dla postępowania prezydenta i jego zastępcy. Bush i Cheney zmierzają do zapoczątkowania agresji militarnej wbrew Konstytucji Stanów Zjednoczonych oraz powstałych po II wojnie światowej zasad prawa międzynarodowego, w tym precedensów ustanowionych w czasie procesów w Norymberdze, oraz Karty Londyńskiej z 1945 r. i Karty ONZ.

Bush & Cheney
Prezydent Bush i Dick Cheney 
Dokonanie „zapobiegawczej” inwazji Iraku, jakiej domaga się Bush i Cheney, jest przykładem zbrodni, za jakie skazano 12 oskarżonych w czasie procesów norymberskich w 1945 r. Zasady prawa, jakimi kierował się w swych sadach trybunał norymberski, zostały następnie zaadaptowane w 1950 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Stanowią one podwaliny powojennego ładu regulującego stosunki miedzy suwerennymi państwami narodowymi.

  LaRouche zadał pytanie, czy prezydent Stanów Zjednoczonych, który byłby w pełni sił umysłowych, zdecydowałby się w taki nonszalancki sposób naruszyć zasady prawa, będące fundamentem powojennych stosunków międzynarodowych. Z pewnością nie! LaRouche stwierdził wiec, ze Rada Bezpieczeństwa ONZ powinna wziąć ten fakt pod uwagę. Powinna przerwać obecną debatę nad zupełnie bezsensownymi założeniami anglo-amerykańskiego szkicu rezolucji – zawierającym de facto groźbę zamachu na Saddama Husseina oraz irackich naukowców i inżynierów w

obrzydliwej powtórce jakobińskiego terroru we Francji końca XVIII wieku. Rada Bezpieczeństwa powinna wychodzić z założenia, iż prezydent i wiceprezydent Stanów Zjednoczonych są nieobliczalni, o czym świadczy ich postępowanie przed Kongresem Stanów Zjednoczonych i ONZ. Decyzje Rady powinny być podejmowane przy uwzględnieniu tych faktów, zachowując przy tym nadzieję, ze stan nieobliczalności umysłowej jest jedynie tymczasowy, a postawa Rady Bezpieczeństwa posłuży jako szok i przypomnienie rzeczywistości, w ten sposób przywracając prezydentowi i wiceprezydentowi ich zmysły.
 

Odwaga decydenta okresu wojny

  Ta krytyczna lecz uczciwa ocena wypowiedziana przez LaRouche’a ma szczególne znaczenie. Jeśli czołowi politycy amerykańscy i światowi nie staną twarzą w twarz z rzeczywistością, z faktem, ze postępowanie prezydenta i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych świadczy o ich niezrównoważonym stanie umysłu, adekwatna mobilizacja w celu uniknięcia zbliżającej się wojny będzie niemożliwa. Niewielu jest dziś mężów stanu, którzy wykazują się odwaga osoby zdolnej do podejmowania decyzji w czasie wojny: do powiedzenia prawdy, ponieważ nic innego, jedynie prawda, może zagwarantować zwycięstwo, w tym przypadku powstrzymanie wojny, co oznaczałoby wygrana nad szaleństwem Bush i Cheney, neo-konserwatywnym lobby i chrześcijańskimi syjonistami, które to frakcje dominują amerykańską politykę zagraniczną i dyskusję nad bezpieczeństwem narodowym.

  Lyndon LaRouche nie zawahał się powiedzieć prawdę. Wielu polityków w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie zgadza się, ze ocena LaRouche jest uzasadniona, a także jak najbardziej na czasie. Niektórzy przyłączyli się do jego kampanii. Fakt, ze większość z nich nie ma odwagi osobistej, by otwarcie potwierdzić stan rzeczy – co uważane byłoby za niekorzystne dla ich kariery – ma znaczenie drugorzędne. W sytuacji kryzysu w stanie wojny czy tez w czasie pokoju, wystarczy niewielka garstka osób posiadających szczególne cechy przywódcze, by stanąć na czele i zainspirować innych, tym samym mobilizując ich do działania ponad ich własnymi interesami. Wszyscy wielcy przywódcy militarni mieli zdolność pobudzenia w podlegających ich komendzie ludziach ogromnej odwagi i kreatywnego myślenia w obliczu wroga.

  LaRouche podjął śmiałe kroki, by inni mogli działać. Być może jest to ostatnia szansa, aby powstrzymać niepotrzebny i destrukcyjny atak amerykański na Irak, który stałyby się zapalnikiem dla wieloletniej wojny i początkiem długotrwałych mrocznych wieków.

Byrd mówi „zaślepieniu i nierozsądku”

Cechy przywódcy militarnego wykazał na forum Senatu Stanów Zjednoczonych 3 października senator Robert Byrd, 84-letni demokrata i znawca Konstytucji ze stanu Zachodnia Wirginia, który wygłosił pełny odwagi atak na doktrynę wojny zapobiegawczej administracji Busha. Byrd nie posunął się tak daleko jak LaRouche, ale przedstawił dowody potwierdzające jego diagnozę. LaRouche wyraził uznanie dla postawy senatora Byrda i zaapelował do administracji Busha o wykazanie inteligencji i wysłuchanie przekonywujących argumentów doświadczonego senatora.

  Senator Byrd wystąpił z przemówieniem zatytułowanym „Pospieszna wojna ignoruje Konstytucje Stanów Zjednoczonych” w czasie debaty na temat rezolucji 46, przedstawionej Senatowi przez Josepha Liebermana, demokratę ze stanu Connecticut, i Johna McCaina, republikanina z Arizony. Daje ona prezydentowi prawo użycia wszelkich koniecznych według niego środków przeciwko Irakowi czy tez jakiemukolwiek innemu krajowi. Senator Byrd zaczął swoje wystąpienie słowami: „Wielki rzymski historyk, 

Tytus Liwiusz, powiedział: Wszystko będzie jasne i wyraźne dla człowieka, który się nie spieszy; pośpiech jest ślepy i nierozważny. Ślepy i nierozważny, Panie Prezydencie. Kongres postąpiłby mądrze, jeśli wziąłby dziś pod uwagę te słowa, gdyż nie ulega wątpliwości, iż nasze postępowanie w stosunku do Iraku jest pospieszne, i dlatego tez zaślepione i nierozważne. Spieszymy się z wywołaniem wojny bez dyskusji, która wyjaśniłaby dlaczego, bez rozpatrzenia wszystkich konsekwencji i bez przestudiowania środków powstrzymania konfliktu”.

  Sedno sprawy, na jakie zwrócił uwagę senator Byrd, polega na tym, ze rezolucja narusza Konstytucje i prawo międzynarodowe. „Przedstawiona nam dzisiaj rezolucja jest nie tylko rezultatem pośpiechu; jest tez konsekwencją prezydenckiej arogancji. Jej zasięg jest przytłaczający. Definiuje ona na nowo charakter obrony i wprowadza nowa interpretacje Konstytucji, służąca intencjom rządu. Dałaby ona prezydentowi nieograniczone prawo rozpoczęcia zapobiegawczego ataku przeciwko suwerennemu państwu uważanemu za zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Jest to bezprecedensowa i bezpodstawna interpretacja autorytetu prezydenta, sprzeczna z Konstytucją, i zupełnie ignorująca Kartę ONZ” – powiedział Senator Byrd.

  Zacytował on tez list Abrahama Lincolna, z okresu jego kadencji w Kongresie, który ostrzegał: „Jeśli pozwolimy prezydentowi na prewencyjne zaatakowanie sąsiadującego z nami kraju kiedy tylko uzna on to za stosowne, pozwolimy mu tym samym na rozpoczęcie wojny, kiedykolwiek uzna on to za stosowne. Zasady Konstytucji dające Kongresowi prawo decyzji o wojnie zostały ustanowione, według mojej opinii, z następującego powodu. Zasiadający na dziedzicznych tronach królowie zmuszali do udziału i ubożyli swych podwładnych w wojnach, utrzymując zazwyczaj, ze ich celem było dobro społeczne. Według konwencji, która ustanowiła nasza Konstytucje, to właśnie stanowiło najgorszy rodzaj opresji; jej autorzy sformułowali ja w taki sposób, by nikt nie miał prawa narzucenia takiej opresji na nas. Ale wasze poglądy negują ten fakt i dają naszemu prezydentowi takie prawa, jakie kiedyś posiadali królowie”.

  Senator Byrd zwrócił się do członków Kongresu z pytaniem: „Jeśli Lincoln mógłby przemówić do nas dzisiaj, co powiedziałby na temat proponowanej przez Bush doktryny ataków zapobiegawczych”?
 
 

Wojna bez końca

„Zastanówmy się przez chwile” – powiedział senator Byrd – „na temat precedensu, jaki ustanowi ta rezolucja, nie tylko dla obecnego prezydenta, ale tez dla przyszłych prezydentów. Od dnia jej przegłosowania, amerykańscy prezydenci będą mogli odwołać się do rezolucji senatu nr 46 jako usprawiedliwienia prewencyjnej akcji militarnej przeciwko suwerennym narodom postrzeganym jako zagrożenie. Inne kraje mogą posłużyć się przykładem Stanów Zjednoczonych, aby usprawiedliwić swe 
przedsięwzięcia militarne. Czy nie zdajecie sobie sprawy, że Indie, Pakistan, 

Chiny, Tajwan, Rosja i Gruzja przyglądają się rezultatowi naszej debaty? Nie zdajecie sobie sprawy, ze przyszli przeciwnicy powrócą do tego momentu, by dać racjonalne wytłumaczenie użycia sił zbrojnych w celu osiągnięcia swych celów? Z pewnością broń masowej zagłady jest horrorem XX wieku, jakiego autorzy Konstytucji nie przewidzieli. Jednakże przewidzieli słabość ludzkiej natury i niebezpieczeństwo skoncentrowania władzy w rękach jednej osoby. Dlatego tez decyzję o deklaracji wojny oddali w ręce Kongresu, nie zaś prezydenta”.

  Senator Byrd ostrzegł, że Stany Zjednoczone pod rządami doktryny Busha staną się same państwem pirackim: „Zasada, według której jeden rząd może zdecydować o wyeliminowaniu innego rządu, przy użyciu akcji militarnej i jednoczesnej dezaprobacie świata, jest bardzo niepokojąca. Obawiam się, ze doprowadzi ona do destabilizacji stosunków międzynarodowych. Obawiam się, ze sprzyja ona klimatowi podejrzeń i nieufności w stosunkach Stanów Zjednoczonych z innymi państwami. Stany Zjednoczone nie są państwem bezprawia, które można popchnąć do podjęcia odosobnionych działań i zhańbić je w oczach całego świata”. Chyba ze prezydent postradał zmysły
 



Włochy opowiadają się za tworzeniem miejsc pracy przy pomocy obligacji państwowych na rozbudowę infrastruktury


Minister gospodarki Tremonti obiera za wzór niemiecką „Kreditanstalt für Wiederaufbau”. 

  Rząd włoski postanowił zignorować wrogą rozwojowi gospodarczemu politykę „kryteriów Maastricht” i „Europejskiego Paktu Stabilizacyjnego”, tworząc nową agencję o nazwie „Infrastrutture SpA”, której celem jest finansowanie inwestycji w obszarze infrastruktury za pomocą kredytów gwarantowanych państwowo. Uchwała ta nie znajduje się bynajmniej w fazie projektów, planów na przyszłość czy też elementów kampanii wyborczej, lecz przedmiotem aktualnie realizowanej polityki rządu. Nowo utworzona agencja powstała na mocy uchwały z 31-go lipca i rozpoczęła swe działanie od września tego roku.

  Przy pomocy długoterminowych obligacji państwowych „Infrastrutture SpA” zabezpiecza 50% finansowania projektów infrastrukturalnych. Prywatni inwestorzy zapewniają finansowanie pozostałej połowy inwestycji. Przy projektach, których finansowanie wspierane jest przez Unię Europejską, „Infrastrutture” dostarcza trzecią część koniecznego kapitału, Unia Europejska i prywatni inwestorzy pozostałe dwie trzecie. Tremonti podkreślił, iż nowa agencja nie będzie wliczana w skład struktur 
administracji państwowej, z tego też powodu kredyty, które będą przez nią 

zaciągane, nie będą wliczane w ogólny bilans długu państwowego. Statut założycielski „Infrastrutture SpA” został świadomie oparty na wzorcu niemieckiej „Agencji Kredytowej dla celów Odbudowy” (Kreditanstalt für Wiederaufbau). W swojej wypowiedzi Tremonti pozwolił sobie na żartobliwe stwierdzenie: „Równie dobrze moglibyśmy obrać za siedzibę Frankfurt nad Menem”. Statut założycielski opracowany został we współpracy z włoskim Bankiem Narodowym, który obejmie jednocześnie funkcje kontrolne nad nową agencją.

  Przewodniczący włoskiego Ruchu na Rzecz Praw Obywatelskich „Movimento Solidarieta” Paolo Raimondi skomentował te postanowienia w następujący sposób: „Już od długiego czasu przedkładaliśmy propozycje powołania instytucji na wzór niemieckiej ‘Kreditanstalt für Wiederaufbau’. Obecnie z zadowoleniem przyjmujemy fakt, iż rząd włoski przychylił się do naszych propozycji.”
 
 



Główne punkty programu na rzecz utworzenia „Nowego Bretton Woods”.

  Od drugiej połowy lat 80-tych świat nieprzerwanie wstrząsany jest serią finansowych katastrof. W październiku 1997 miało miejsce na giełdach największe załamanie wartości kursów od czasów Drugiej Wojny Światowej. W krótki czas później w Stanach Zjednoczonych nastąpiła raptowna dewaluacja papierów wartościowych przedsiębiorstw, pociągająca za sobą bankructwo całej sieci mniejszych prywatnych banków. Początek lat 90-tych cechował się załamaniem japońskiego spekulacyjnego domku z kart, zbudowanego na żonglerce akcjami i nieruchomościami. Japonia do dziś nie podźwignęła się ze skutków tego kryzysu.

  W styczniu 1995 światowy system finansowy, co przyznał sam ówczesny przewodniczący Międzynarodowego Funduszu Walutowego Michel Camdessus, znalazł się na skraju „globalnej katastrofy”. Rząd Stanów Zjednoczonych oraz MFW były zmuszone do przygotowania (w toku operacji, utrzymywanej w większości w tajemnicy) pakietu ratunkowego w niewyobrażalnej do tego czasu wysokości 52 miliardów dolarów dla ratowania finansów Meksyku. Niedługo potem miało miejsce bankructwo banku Baringsa. Wiosna 1995 roku stała pod znakiem perspektywy ostatecznego kolapsu japońskiego systemu bankowego, w którego bilansach stwierdzono niemożliwe do odzyskania wierzytelności na łączną sumę 1200 miliardów dolarów.

  Poszczególni przedstawiciele państw G-7 wysunęli w czasie spotkania w lecie 1995 roku żądanie reformy światowego systemu finansowego. Zamiast poważniejszych reform, naczelne banki światowe zdecydowały się na zastosowanie – w ich mniemaniu – prawdziwie cudotwórczej strategii: oprocentowanie krótkoterminowych kredytów zostało stopniowo zredukowane, aby umożliwić w ten sposób zasilanie światowych rynków finansowych wielkimi ilościami środków płatniczych. W Japonii stopa procentowa została zredukowana do poziomu 0,5%, by umożliwić bankom wolne od ryzyka uzyskiwanie zysków ze spekulacji. Strategia ta zapoczątkowała nową fazę inflacyjnego wzrostu cen na światowych rynkach papierów wartościowych.

  W lecie 1997 roku południowo-wschodnia Azja, jedyny pozostały jeszcze region świata, cechujący się wzrostem rozwoju gospodarczego, znalazł się w centrum zainteresowania międzynarodowych spekulantów. Gwałtowna dewaluacja walut azjatyckich, sięgająca w krótkim czasie rządu 50-80%, stała się sygnałem dla panicznego wycofywania kapitału zagranicznego z tych rynków. Systemy bankowe państw azjatyckich dotkniętych tym kryzysem załamały się, pociągając za sobą całość zasobów ekonomicznych tych

krajów. W lipcu 1998 roku chiński minister spraw zagranicznych Tang Jiaxun określił rozmiar powstałych strat słowami: „Straty podobne do zniszczeń wojennych”. Pakiety ratunkowe Międzynarodowego Funduszu Walutowego, sięgające łącznej sumy 200 miliardów dolarów, posłużyły głównie dla ratowania zachodnich kredytodawców przed konsekwencjami krachu. W sierpniu 1998 roku wybuchła bomba rosyjskich długów państwowych. Jesienią tego samego roku nastąpiła ogłoszenie niewypłacalności największego funduszu inwestycyjnego LTCM.

  Ubocznym efektem kryzysów finansowych w Azji, Rosji i Ameryce Południowej była koncentracja gigantycznego przepływu kapitałowego, który ukierunkował się w stronę ostatniej z pozostałych jeszcze rzekomo pewnych przystani, a mianowicie rynku amerykańskiego. Histeria, rozdmuchana wokół „New Economy”, oraz orgiastyczne rozszerzenie polityki kredytowej USA, dodatkowo przyczyniły się do powstania w końcu lat 90-tych największego w dziejach nowożytnych balonu spekulacyjnego. W dzisiejszych dniach owa spekulacyjna wieża Babel również znajduje się w fazie załamania. Pomimo iż w ubiegłym roku Alan Greenspan 

jedenastokrotnie ogłosił obniżenie stopnia oprocentowania kredytów, amerykańska gospodarka nadal znajduje się w stanie depresji. Amerykańskie przedsiębiorstwa, podobnie jak gospodarstwa prywatne, przygniecione są niespłacalną lawiną długów. Sztandarowe koncerny „New Economy” okazały się być niczym więcej jak prawdziwie mafijnymi gniazdami oszustwa. Od marca 2000 roku mamy do czynienia z postępującym załamaniem kursów na giełdach światowych. Spadek wartości akcji sięgnął od tego czasu rzędu 7 bilionów dolarów w samych tylko Stanach Zjednoczonych, nie wliczając w to dodatkowych kilku bilionów, utraconych na rynkach europejskich i azjatyckich.
 
 

Co czynić?

  Jedyna droga wyjścia z tej ogólnoświatowej katastrofy związana jest z propozycjami Lyndona LaRouche’a, ekonomisty od dziesięcioleci analizującego przyczyny i dynamikę rozwijającego się obecnie systemowego kryzysu. W dzisiejszej, zaawansowanej fazie załamania systemu, wszystkie propozycje odnoszące się do niewielkich napraw poszczególnych symptomów kryzysu pozostają całkowicie niewystarczające. Potrzebna jest całościowa reforma w duchu przedstawionym przez LaRouche’a. Do podstawowych punktów tej reformy należą:
 
  •        Wypracowanie procedur likwidacyjnych dla istniejących rynków papierów wartościowych, których astronomiczne objętości dawno już przekroczyły jakiekolwiek realnogospodarcze relacje. Usiłowanie zdefiniowania „filtrów”, mających ratować przed likwidacją rzekomo „zdrowe” wierzytelności wypływające z papierów wartościowych, może w konsekwencji doprowadzić jedynie do chaotycznego załamania całości rynków.
  •        Ustanowienie nowych zasad dla rynków finansowych i wymiany walut, opierających się na doświadczeniach sprawdzonego systemu z Bretton Woods.
  •        Odbudowa produktywnych gałęzi gospodarek narodowych, połączona z tworzeniem instytucji, powołanych do finansowania tego rodzaju przedsięwzięć.
Funkcjonowanie system „Nowego Bretton Woods” można opisać w trzech zasadniczych fazach:

1. Faza „likwidacyjna”:

  •        Czysto spekulacyjne papiery wartościowe muszą zostać wykluczone z obiegu. Wierzytelności i zobowiązania finansowe, wynikające z obrotu czysto spekulacyjnym, fikcyjnym kapitałem, muszą zostać na mocy dekretów państwowych niezwłocznie i bez jakichkolwiek odszkodowań wykreślone z bilansów.
  •        Obieg papierów wartościowych niewyjaśnionego pochodzenia musi zostać natychmiast zamrożony.
  •        Obsługa długów państwowych musi zostać wstrzymana lub też ograniczona za pomocą odpowiednich moratoriów, aby umożliwić finansowanie wydatków państwowych, koniecznych dla funkcjonowania społeczeństw.


2. Faza „ochrony i reorganizacji”. Należy ochraniać:

  •        Te papiery wartościowe, które emitowane są na bazie produktywnej realnogospodarczej substancji.
  •        Zasoby finansowe ubezpieczalni społecznych, kas chorych oraz innych społecznie niezbędnych publicznych i prywatnych instytucji.
  •        Prywatne oszczędności, których wypłacalność w każdej chwili musi być gwarantowana.
  •        Funkcjonowanie banków prywatnych, koniecznych dla kontynuowania ogólnej działalności gospodarczej. 


3. Faza „inicjacyjnej polityki kredytowej”:

  •        Opierając się na suwerenności walutowej, będącej udziałem każdego wolnego państwa narodowego, bank narodowy lub też inna powołana do tego agencja kredytowa musi być w stanie emitować wystarczającą ilość długoterminowych, niskooprocentowanych kredytów. Kredyty te muszą być przeznaczone wyłącznie na finansowanie uaktywniania i rozwoju produktywnych gałęzi przemysłu i rolnictwa.
  •        Kredyty państwowe udostępniane są za pośrednictwem banków prywatnych. Bank centralny, oprócz prowadzenia działalności kredytowej, może również emitować obligacje państwowe przeznaczone na finansowanie konkretnych inwestycji infrastrukturalnych.
  •        Główne narodowe oraz ponadnarodowe projekty infrastrukturalne muszą działać jako zapłon dla całości gospodarki. W tym kontekście najbardziej korzystnymi są inwestycje w rozbudowę sieci transportowej w ramach połączeń transeuropejskich oraz tak zwanego „Euroazjatyckiego Mostu Lądowego”. Do grona tych projektów zalicza się również seria zarzuconych przed kilkoma latami programów badawczych, w tym również plany podboju przestrzeni kosmicznej.


Stany Zjednoczone przygniecione lawiną długów

  Na zadłużenie Stanów Zjednoczonych składają się następujące czynniki:
1. Zadłużenie gospodarstw prywatnych, w tym długi hipoteczne, spłaty ratalne i obciążone konta kredytowe
2. Długi przedsiębiorstw
3. Dług publiczny, zaciągnięty przez rząd federalny, poszczególne stany oraz okręgi administracyjne.

  Postępujący wzrost zadłużenia gospodarstw domowych zapobiegał jak do tej pory jeszcze szybszemu jak dotąd załamaniu gospodarki oraz spadkowi poziomu stopy życiowej. Wykres 1 ilustruje ów wzrost w okresie 1945-2001. Widocznym jest, iż wzrost ten był w latach 1945-1970 stosunkowo niewielki i dopiero w roku 1978 przekroczona została granica pierwszego biliona dolarów. Od tego momentu zadłużenie gospodarstw eksplodowało, napędzane wprowadzoną w ówczesnym czasie przez przewodniczącego Federal Reserve Paula Volckera polityką wysokiego oprocentowania kredytów oraz tzw. „kontrolowanej dezintegracji gospodarczej”. W roku 1990 suma długów prywatnych wynosiła już 3,63 biliona dolarów, a dzisiaj wynosi ona 7,72 biliona. Długi te zaciągane były na finansowanie dóbr konsumpcyjnych oraz zupełnie niewspółmiernie do ich wartości podrożałych domów. Długi gospodarstw prywatnych osiągnęły w chwili obecnej poziom najwyższy w historii Stanów Zjednoczonych.
Wykres nr 1
  Wykres 2 ilustruje wzrost amerykańskiego długu publicznego, przy czym długi rządu federalnego zajmują ponad 80% całości sumy, która w końcu 2001 roku sięgnęła 7,16 bilionów dolarów. Tempo wzrostu zadłużenia publicznego spowolniało nieco w ostatnim okresie, co nie zmienia faktu stałego powiększania się rządowej dziury budżetowej.
Wykres nr 2
  Wzrost zadłużenia amerykańskich przedsiębiorstw ilustrowany jest na wykresie 3. Jest to równocześnie najszybciej rosnący rodzaj zadłużenia. Długi te można podzielić na dwie kategorie: po pierwsze zobowiązania przedsiębiorstw produkcyjnych i usługowych, jak koncerny samochodowe, przedsiębiorstwa energetyczne i telekomunikacyjne oraz rolnictwo, po drugie zobowiązania przedsiębiorstw sektora finansów, jak banki, ubezpieczalnie oraz federalne instytuty hipoteczne w rodzaju Fannie Mea. Zadłużenie zwłaszcza tych ostatnich wzrosło do niebotycznych rozmiarów. Suma długów amerykańskich przedsiębiorstw wzrosła w latach 1995-2001 o 8,37 bilionów dolarów, osiągając pułap 16,3 bilionów. Mamy tu zatem do czynienia z podwojeniem długu w przeciągu zaledwie sześciu lat.
Wykres nr 3
  Wykres 4 ilustruje, iż całościowy dług wewnętrzny USA sięgnął niebotycznej sumy 31,2 bilionów dolarów. Jeśli dodać do tego zadłużenie zagraniczne, opiewające na około 2 biliony, oraz astronomiczny deficyt obrotów handlowych, wówczas staniemy przed sumą ponad 33 bilionów dolarów. Suma długów Brazylii wynosi dla porównania „tylko” około 550 miliardów dolarów. Jak na możliwości Brazylii dług ten jest niewyobrażalnym obciążeniem, a kraj ten w każdej chwili może rozsadzić światowy system finansowy za pomocą swej „skromnej” sumy. Tym niemniej, amerykańskie 33 biliony są globalną „kolebką wszelkich długów”.
Wykres nr 4
  Wykres 5 ilustruje stosunek pomiędzy rocznym wzrostem wewnętrznego zadłużenia USA a wzrostem amerykańskiego Produktu Krajowego Brutto (PKB), wyrażalnego w dolarach. Dla każdego dziesięciolecia podany jest średni stosunek z tych lat. W latach 70-tych każdemu dolarowi, składającemu się na przyrost PKB towarzyszył wzrost zadłużenia o 1,75 dolara. W latach 90-tych stosunek ten wynosił już 3,6:1, a w przedziale lat 200/2001 osiągnął poziom 4,91:1.
Wykres nr 5
  Im bardziej Stany Zjednoczone pogrążają się pod lawiną swojego długu wewnętrznego, tym bardziej wzrastają roczne nakłady na obsługę tego zadłużenia. Wykres 6 pokazuje, iż w roku 1980 obsługa tego długu pochłaniała rocznie 1,29 bilionów dolarów. 21 lat później obsługa długu wymaga rocznie 7,36 bilionów, przy czym suma odsetków wynosiła w roku 2001 2,07 bilionów dolarów.
Wykres nr 6
  Spłata zadłużenia stała się w międzyczasie kagańcem dławiącym gospodarkę USA. Wykres 7 ilustruje procentowy udział obsługi długu wobec całości amerykańskiego PKB. W roku 1960 roczna obsługa długu równała się około 31% PKB. Udział ten wzrósł do 46,3% w roku 1980, aby sięgnąć 72,1% w roku 2001. Aby wypełnić eksplodujące zobowiązania finansowe koniecznym było zatem coroczne zużycie bez mała trzech czwartych amerykańskiej produkcji gospodarczej – co jest fizyczną niemożliwością.
Wykres nr 7
  Stajemy tutaj w obliczu swego rodzaju paradoksu: w jaki sposób Stanom Zjednoczonym udaje się zdobyć rok w rok 7,36 bilionów dolarów na obsługę ich długu? Jednym ze sposobów jest banalna eksploatacja gospodarki narodowej: wyzysk społeczeństwa, dokonywany w imię „zaciskania pasa”, wstrzymywanie jakichkolwiek inwestycji koniecznych dla utrzymania bądź też rozbudowy przedsiębiorstw produkcyjnych, rezultujące w postępującym załamaniu fizycznego potencjału ekonomicznego. Innym ze sposobów jest ciągła „konsolidacja” długu publicznego – innymi słowy nieustanne przelewanie go do coraz nowych obligacji i „papierów wartościowych”. Znaczna część amerykańskiego długu publicznego jest już w momencie jego powstania refinansowana nowymi emisjami pieniądza. Nieodwracalnym skutkiem takiej polityki jest jednak wytworzenie hiperinflacjonalnej ilości pieniędzy znajdujących się w obiegu, podobnie jak miało to miejsce w Niemczech w roku 1923.

  Roczny wzrost zadłużenia i związanych z nim obciążeń finansowych osiągnął poziom niemożliwy do utrzymania na dłuższą metę. Lyndon LaRouche opisał tego rodzaju procesy za pomocą swojej „funkcji załamania systemowego” – usiłowania pokrycia skumulowanych długów, derywatów i papierów wartościowych, składających się na całość zobowiązań finansowych, doprowadzają do osiągnięcia wartości granicznej, za którą rozpoczyna się szok inflacyjny. Tym razem jednak, w odróżnieniu od roku 1923, szok ten będzie odczuwalny na skalę globalną.
 
 

Typowa funkcja krachu


Jak depresja gospodarcza zmienia życie przeciętnego Amerykanina

  Kłopoty amerykańskiej gospodarki – spadek produkcji przemysłowej, skandale związane z malwersacjami finansowymi dużych firm, rosnący deficyt handlowy, spadek wartości dolara, spadek wartości akcji na giełdach – wszystko to ma konkrety wpływ na sytuację przeciętnych Amerykanów, których poziom życia systematycznie ulegał spadkowi w ciągu ostatnich 30 lat, a obecnie zaczyna sięgać przysłowiowego dna. Problemy finansowe

władz lokalnych zmusiły wiele okręgów szkolnych aż w 15 stanach Stanów Zjednoczonych do ograniczenia pracy szkół do czterech dni w tygodniu. Na przykład, w stanie Kolorado, 36 ze 180 okręgów przeszło na czterodniowy tydzień pracy, w stanie Wyoming – 20 okręgów z 48, wiele okręgów w stanie Południowa Dakota, gdzie lokalne władze obcięły wydatki budżetowe o jedną szóstą. Pracujący rodzice zmuszeni są w piątki wysyłać dzieci do prywatnych świetlic lub wynajmować kogoś do opieki.

  Problemy seniorów związane z rosnącymi kosztami opieki zdrowotnej, szczególnie leków, sprowokowały nie tylko burzliwą debatę w Kongresie, ale też liczne akcje protestacyjne. Na przykład, w połowie czerwca pokaźna grupa seniorów z Mercer w stanie Pensylwania, wybrała się autobusem do kanadyjskiej miejscowości Hamilton w sąsiadującej prowincji Ontario w celu wykupienia recept na lekarstwa. Podróż autobusem do Kanady została zorganizowana przez Stowarzyszenie Amerykańskich Emerytów oraz związek zawodowy AFL-CIO w celu zwrócenia uwagi polityków na wysokie koszty lekarstw dla seniorów, którzy często po prostu z nich rezygnują.

  Inny objaw niepewności gospodarczej to przymusowe urlopy. Setki przedsiębiorstw zdecydowało się wysłać pracowników na tygodniowe bądź dłuższe urlopy, często bezpłatne, w celu ograniczenia kosztów w miesiącach letnich. Przykładowo, Manugistics, firma sprzedająca sprzęt komputerowy z Rockville w stanie Maryland wysłała tysiąc dwustu pracowników na bezpłatny urlop w pierwszym tygodniu lipca. Nawet cieszące się dobrą reputacją przedsiębiorstwa, np. Hewlett-Packard, Sun Microsystems czy VeriSign wysłały pracowników na przymusowe płatne urlopy. Planują zaoszczędzić na kosztach operacyjnych.

  Miliony Amerykanów z przerażeniem patrzy na znikające oszczędności całego życia, gdyż konsekwencją malwersacji finansowych w takich firmach jak WorldCom są nie tylko masowe zwolnienia ich pracowników i procesy sądowe menadżerów,  ale też gwałtowny spadek wartości ich akcji na giełdzie, co oznacza utratę ogromnych pieniędzy dla milionów obywateli, których fundusze emerytalne inwestowały w akcje powszechnie szanowanych przedsiębiorstw. W rezultacie skandalu w WorldCom wiele

funduszy kierowanych przez władze poszczególnych stanów utraciło miliony dolarów, co oznacza mniej pieniędzy dla odchodzących na emerytury pracowników. Na przykład, na spadku akcji WorldCom, System Emerytalny Pracowników Stanowych Kalifornii utracił 565 milionów USD; Fundusz Emerytalny Stanu Nowy Jork – 300 milionów USD; Kalifornijski Fundusz Emerytalny Nauczycieli – 263 miliony USD;  System Emerytalny Pracowników Miejskich w stanie Michigan – 116 milionów USD. 

Przykłady można mnożyć bez końca. Wiele z tych stanów zamierza procesować się z kierownictwem WorldCom w celu odzyskania inwestycji. Niemal na co dzień prasa donosi o kolejnych skandalach, a zagraniczni eksperci przewidują, że „dolar wkrótce osiągnie wartość papieru toaletowego”, jak napisał Will Hutton w londyńskim „Obeserver”. Jego spadek oznaczać będzie załamanie się całego systemu. Jedynym ratunkiem, stwierdził Hutton, jest powrót do regulacji. Powaga sytuacji sprawia, że rosnąca liczba ekonomistów zgadza się z analizą LaRouche’a i jego apelem o powrót do systemu Bretton Woods.
 
 



Dlaczego dla ludzkości nie istnieją granice wzrostu

  W ostatnim okresie mogliśmy obserwować postępujące słabnięcie wpływu „ekologicznej” ideologii „zerowego wzrostu” na rozstrzygnięcia polityczne. Dla przykładu, nie udało się – bądź też udało się jedynie w bardzo ograniczonym zakresie – uzgodnić międzynarodowych posunięć dla ograniczenia emisji tak zwanego „zatruwacza atmosfery”, czyli dwutlenku węgla. W obliczu tej coraz wyraźniejszej zmiany kursu politycznego, wzrastająca liczba naukowców odważa się otwarcie kwestionować dogmat, głoszący iż ludzkość w konsekwencji rozwoju przemysłowego swojej 

cywilizacji nieuchronnie przybliża globalną ekologiczną katastrofę. W RFN, chętnie występującej w roli prymusa ekologicznych nauk, partia Zielonych zagrożona jest spadkiem poniżej rozstrzygającego poziomu pięciu procent głosów wyborczych, zarówno w wyborach komunalnych, jak i parlamentarnych. W Danii, swego rodzaju ekologicznym El Dorado ostatnich lat, nowy rząd ultraliberalnego premiera Fogh Rasmussena powierzył Björnowi Lomborgowi, badaczowi sceptycznie nastawionemu do ideologii ruchu ekologicznego, zadanie rewizji wydatków państwowych przeznaczanych na „zielone” projekty.

  Björn Lomborg, były członek ruchu Greenpeace, opublikował w ubiegłym roku książkę „The Sceptical Environmentalist”, w której szczegółowo obnażył cały szereg kłamstw rozpowszechnianych przez tak zwanych „obrońców środowiska naturalnego”.  Obecnie zaś tenże sam „zdrajca i sprzedawczyk” decydować będzie o cięciach finansowych w ekologicznym budżecie. Nominacja ta przelała zielony kielich goryczy – wrzask oburzenia przetacza się przez media i internet, szukając swego zielonego echa.

  Od momentu „zmiany paradygmatu” na korzyść ideologii zerowego wzrostu, zainicjowanego przy użyciu świadomych kłamstw przed około trzydziestu laty przez kręgi stojąca za „Club of Rome”, krociowe sumy zostały bezsensownie zaprzepaszczone w ogromnej liczbie motywowanych ideologicznie projektów. Zadanie wykorzenienia przynajmniej co bardziej szkodliwych pędów „nowego paradygmatu” jest dziś bardziej naglące niż kiedykolwiek. Jednakże na jakich konceptualnych założeniach należy oprzeć tę korektę, aby mogła ona stać się trwałą podstawą organizacji efektywnej ludzkiej działalności ekonomicznej w obrębie biosfery? Poniższy artykuł stawia sobie za cel znalezienie odpowiedzi na to pytanie.

  Na początek zastanówmy się jednak nad tym, w jaki sposób „Club of Rome” z taką łatwością mógł osiągnąć swój cel wymiany powszechnych paradygmatów myślowych. W tekście osławionego zbioru analiz „Granice wzrostu” zastosowano pewien kuglarski chwyt, tak jawny, iż właściwie nikt nie powinien był go przeoczyć. Chwyt ten polegał na użyciu terminu „wzrost” dla opisania fenomenu, który w rzeczywistości daje się zdefiniować jedynie

jako „zwielokrotnienie”. Przywołajmy tu chętnie cytowany przykład stawu z liliami wodnymi, gdzie ilość lilii podwaja się z każdym tygodniem. Kiedy staw zapełni się do połowy, potrzeba już tylko jednego tygodnia, by – o zgrozo! – lilie wyczerpały całą dostępną im przestrzeń. Tego rodzaju proces nie może być nazywany „wzrostem” bądź też „rozwojem”, lecz jedynie „zwielokrotnieniem ilości”, w oczywisty sposób znajdujący, swoje „granice” zakreślone powierzchnią stawu.

  Rzeczywisty proces wzrostu zawiera w sobie tendencję do wytwarzania nowych struktur, z natury przewyższających jakościowo zwykłe kwantytatywne pomnażanie. Najlepszym tego przykładem jest wzrost istoty ludzkiej w czasie pierwszego roku od zapłodnienia komórki jajowej. Najistotniejszym elementem tego procesu nie jest bynajmniej „zwielokrotnienie” ilości komórek organizmu, lecz ich postępujące wyspecjalizowanie, organizacja w ramach całości, kształtowanie nowych

organów – słowem ten proces, które rzeczywiście zasługuje na miano wzrostu. Końcowe osiągnięcie jakościowo nowego poziomu istnienia manifestuje się przy tym w akcie przyjścia człowieka na świat – czyli wkroczenia w obszar nowego środowiska. Zasadniczo jednak wspomniana jakościowa transformacja musi być nieodzownym elementem każdego procesu wzrostu, jeśli tylko ma on być podtrzymywany przez dłuższy okres czasu. W takim samym stopniu dotyczy to oczywiście procesów gospodarczych.

  Cóż zatem stanowiło przyczynę, dla której bez mała wszyscy politycy, ekonomiści i badacze naukowi dali się zahipnotyzować za pomocą tak banalnego chwytu? Przyczynę tej ślepoty stanowi pewien głęboko zakorzeniony błąd myślowy, rozpowszechniany przez dominującą od dziesięcioleci liberalną doktrynę gospodarczą, który osoby zarażone skutkami tej doktryny czyni niewrażliwymi na jawność dokonywanej na nich manipulacji. Nikt, kto przyrost wartości produktu utożsamia z 

pasożytniczym hasłem taniego zakupu i drogiej sprzedaży, nie jest w stanie zrozumieć, na czym opiera się rzeczywisty wzrost. Podobnie też każdy, dla którego rozwój gospodarczy wyraża się jedynie w jednostkach statystycznych, jak ilość wyprodukowanych ton, suma pieniędzy w obiegu, ceny, sumy zużycia energii itd.. – słowem każdy, kto procesy gospodarcze chciałby traktować jak saldo wpisywane przez księgowego, czyni się ślepym dla dostrzeżenia tego rozstrzygającego czynnika, który decyduje o

przekształceniu zwykłego pomnażania produktu w rzeczywisty, długoterminowy, samonapędzający się proces wzrostu – ślepym wobec znaczenia postępującego rozwoju twórczej ludzkiej siły roboczej. Dynamika tego rodzaju jakościowych procesów rozwojowych nie daje się opisać przy pomocy zwykłych przebiegów statystycznych, podobnie zresztą jak niemożliwe jest jej uchwycenie za pomocą „nielinearnych” modeli matematycznych. W dalszej części artykułu zamierzamy skupić się na problemie tej właśnie „nieopisywalności”.
 
 

Björn Lomborg i Julian Simon

  Björn Lomborg, występujący jako „zielony sceptyk”, stara się w swojej argumentacji używać ściśle statystycznych metod. Statystyka jest zresztą jego dziedziną zawodową, obszarem, w obrębie którego Lomborg czuje się być zabezpieczonym przed powodzią ataków wymierzonych w jego tezy – wybór statystycznych metod argumentacji jest zatem zrozumiały, choć przyjęcie tego rodzaju pozycji nigdy nie będzie w stanie doprowadzić do zainicjowania gruntownej rewolucji poglądów. Nader wyraźnym jest jednakże fakt – wspominany zresztą przez samego Lomborga – iż jego analizy w dużym stopniu inspirowane są dziełami amerykańskiego ekonomisty Juliana L. Simona.

Julian L. Simon
Julian L. Simon
 Julian L. Simon, zmarły w roku 1998, w opozycji do dominującego obecnie dogmatu utrzymywał, iż zasoby naturalne ludzkości są nieograniczone, oraz że w szczególności „kluczowe bogactwo naturalne”, jakim są zasoby pozwalające uzyskiwać energię, są dostępne dla ludzkości aż w nadmiarze. „Jeśli wyłączyć sztuczne podrożenie wywołane komplikacjami politycznymi, wówczas górna granica kosztów uzyskiwania energii jest wyznaczana przez koszty energii jądrowej. Tym samym uzyskujemy gwarancję, iż wytwarzanie

energii także i w przyszłości może pozostać stosunkowo tanie.” Jednocześnie jednak Simon był przedstawicielem liberalnej koncepcji gospodarczej w ujęciu Hayeka, czyli dokładnie tej koncepcji, która okazała się być całkowicie bezradna wobec sztuczki zastosowanej przez autorów z „Club of Rome”. Przeanalizowanie tez Juliana Simona może zatem stać się źródłem interesujących spostrzeżeń na temat rzeczywistych możliwości „samoobrony” przeciwko ideologii wzrostu zerowego, w jakie wyposażeni są dzisiejsi przedstawiciele nowej „antyekologicznej” opozycji.
 
 

Julian Simon i Friedrich von Hayek

  W artykule z 13-go kwietnia 1992 roku, zatytułowanym „Badacz wolności. Droga Friedricha von Hayek dobiegła końca” Simon pisze:
„Wielkie dzieło Hayeka swoimi korzeniami tkwi w fundamentalnej koncepcji klasycznych nauk ekonomicznych i politycznych, nazywanej przez niego zasadą „spontanicznej samoorganizacji”. Owa ewolucyjna zasadę (po raz pierwszy sformułowana w roku 1705 przez Bernharda Mandeville’a) upatruje mechanizm wykształcania się społeczeństwa i gospodarki w zjawisku, określanym przez Adama Fergusona – współczesnego Davida Hume’a i Adama Smitha – jako „ludzkie działanie nie oparte na ludzkim planie”, co w dziele Adama Smitha doprowadziło do sformułowania pojęcia „niewidzialnej ręki”. Pojęcia te Hayek w nader plastyczny sposób dopasował do warunków współczesnych procesów ekonomicznych...”
 
 

Bernhard Mandeville kontra Gottfried Wilhelm Leibniz

  Wydane w roku 1705 dzieło Mandeville’a, które Simon w swojej apologezie Friedricha von Hayek nazywa „źródłem” głównych koncepcji zarówno Hayeka jak i swoich własnych, to cyniczna satyra „The Grumbling Hive”, która ukazała się ponownie w roku 1714 pod tytułem „The Fable of the Bees, or Private Vices, Public Benefits” („Bajka o Pszczołach, czyli Prywatne Przywary, Publiczne Zyski”). Książka ta stała się w swoim czasie prawdziwym „bestsellerem”, doczekując się jeszcze za życia Mandeville’a pięciu kolejnych wydań. Mandeville utrzymywał w niej, iż sformułowana przez Hobbesa koncepcja społecznej wojny „każdego z każdym” stanowi 

właściwy mechanizm, wymuszający na człowieku organizowanie się w struktury społeczne. Z tego też założenia Mandeville wywodzi swoją centralną tezę: „To, co w tym świecie nazywamy złem, zarówno moralnym jak i naturalnym, to naczelna zasada, czyniąca z nas istoty społeczne, to fundament każdego bez wyjątku rzemiosła i wszelkich zawodów, w niej powinniśmy szukać prawdziwego źródła wszelkich sztuk i nauk, pamiętając, iż w tym samym momencie, w którym zło zniknie z powierzchni ziemi, społeczeństwo musi popaść w zepsucie, jeśli nie w ostateczny upadek.” W zakończeniu swej „Bajki o Pszczołach”, w rozdziale zatytułowanym „O Moralności” Mandeville powiada: „Pycha, luksus i oszustwo muszą trwać, by narody trwały”.
 

Friedrich von Hayek
Friedrich von Hayek
Kto jeszcze nigdy nie został skonfrontowany z dogmatami liberalnych nauk ekonomicznych, mógłby odczuć w tym miejscu pokusę do zadania kilku naiwnych pytań. Po pierwsze, w jaki sposób coś jednoznacznie złego, w rodzaju pychy, marnotrawczego luksusu czy też oszustwa, może stać się źródłem czegoś dobrego dla społeczeństwa? Pod drugie, jak miałoby być możliwe, by z tego rodzaju zjawisk wytworzyć miałby się oparty na „spontanicznym samokształtowaniu” ciągły trend ku ulepszaniu systemu społecznego? Oba te pytania są w tym miejscu całkowicie uzasadnione.

Odpowiedź na nie jest nader łatwa do znalezienia: Tezy „Bajki o Pszczołach” to motywowane ideologicznie dogmaty myślowe, nie mające nic wspólnego ze światem rzeczywistych ludzkich stosunków społecznych. Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu, liberalna teoria ekonomiczna nie dysponuje żadnym dowodem na potwierdzenie słuszności rzekomo „optymistycznego” dogmatu, brzmiącego „dobro społeczne powstaje na drodze zmagań o jak największe dobro prywatne”.

  Społeczeństwa ludzkie nie kształtują się bynajmniej spontanicznie, niejako w sferze podświadomości, jeżeli tylko udostępnić wystarczająco dużej liczbie jednostek możliwość folgowania ich naturalnym trybom. Powstania społeczeństw nie da się przyrównać do autokatalicznego wytwarzania się struktur w trakcie reakcji chemicznych, ani też do wykwitów fraktali w komputerach teoretyków chaosu. Ulepszanie stosunków społecznych jest zawsze dziełem świadomej ludzkiej pracy, a często, jak przypomina nam o tym Friedrich Schiller, postęp społeczny opłacany jest „krwią najlepszych i najszlachetniejszych”.

  Prawdziwie ludzka wolność zawiera się w działaniu, które określić można jako w najwyższym stopniu moralne. Moralne działanie nie definiuje się przez świętoszkowate przestrzeganie reguł ustalanych przez otoczenie. Twórcza istota ludzka działa moralnie wówczas, gdy poczynania jej dyktowane są przez impuls jej własnej wolnej woli. Liberalna definicja wolności degraduje człowieka do poziomu miotanej instynktami bezrozumnej istoty, z tego też powodu sam fakt występowania struktur społecznych przypisuje się w niej „niewidzialnym” siłom, a rozwój społeczeństwa tłumaczy się działaniem „spontanicznych” – czyli nierozpoznawalnych – procesów organizujących. Wbrew twierdzeniom tej z gruntu fałszywej definicji, własne i nieprzymuszone moralne działanie człowieka już samo w sobie jest źródłem takiego zadowolenia, jakiego nigdy nie będzie w stanie dostarczyć nawet najwymyślniejsze zaspakajanie potrzeb instynktu.

  Człowiek prawdziwie moralny staje się wolnym obywatelem Wszechświata, którego nigdy nie odkryły zmysły ludzi pokroju Hobbesa. Człowiek taki staje się współtwórcą „najlepszego ze światów”, nazwanego w ten sposób przez Leibniza bynajmniej nie dlatego, że w świecie tym wszystko znajduje się w jak najlepszym stanie, lecz ponieważ człowiek wyposażony jest w możliwość, aby świat ten zrozumieć i ulepszać zgodnie ze swoją wolą, co oznacza na obraz i podobieństwo Boga brać udział w nieustającym dziele stworzenia. Tę przewodnią myśl Leibniza Friedrich Schiller wyraził słowami: „Stać się podobnym Bogu to przeznaczenie człowieka!”

  Wychodząc z tego właśnie centralnego założenia Leibniz sformułował podstawy nauk ekonomicznych, w których zysk definiowany jest poprzez osiągnięcie przyrostu wydajności pracy oraz postępu technicznego, a definicja ta w zupełności obywa się bez „niewidzialnych” bądź też „spontanicznych” rąk i sił. Przy udziale założycieli amerykańskiego republikanizmu, skupionych wokół postaci Benjamina Franklina, leibnizowska koncepcja nauk ekonomicznych została przeszczepiona do 
Stanów Zjednoczonych, by ulec tam dalszemu rozwinięciu. Jeszcze w 

19-tym stuleciu znana była pod nazwą „amerykańskiego systemu”, stojącego w zdecydowanej opozycji wobec „systemu brytyjskiego”, poprzednika tego fenomenu, który w dzisiejszych dniach określany jest eufemistycznie terminem „procesu globalizacji”. W ciągu 20-go stulecia brytyjski dogmat gospodarki wolnorynkowej nieprzerwanie zyskiwał na znaczeniu. W dzisiejszych dniach jedynym znaczącym ekonomistą, świadomie nawiązującym do leibnizowskich korzeni systemu amerykańskiego, jest Lyndon LaRouche.

  W dalszej części mojego opracowania przedstawię główne punkty „Grand Theory” Juliana L. Simona, uzupełnione o odpowiadające im koncepcje Lyndona LaRouche’a. Moim celem nie jest bynajmniej sama tylko krytyka prac Lomborga i Simona. Materiał statystyczny, zgromadzony w tych opracowaniach, zasługuje ze wszech miar na uznanie, i powinien być częściej wykorzystywany w dyskusjach z fanatykami ekologii, aby obnażyć wreszcie rozpowszechniane przez nich bezczelne kłamstwa i dyletanckie półprawdy. Jednakże ogólna perspektywa zwrotu z ciągnącej się już od dziesięcioleci ślepej uliczki „państwa przyjaznego naturze” oraz możliwości przezwyciężenia trwającego dziś kryzysu gospodarczego w całości zależą od tego, czy uda się na wzór LaRouche’a na nowo odkryć, rozwinąć i zastosować leibnizowskie pojmowanie gospodarki.
 
 

Julian Simon kontra Lyndon LaRouche

  W czwartym rozdziale swojej „Grand Theory”, opisanej w książce „The Ultimate Resource”, Simon stwierdza co następuje:
„Po przeprowadzeniu szczegółowej analizy wszystkich tych fenomenów, które dla katastrofistów stały się podstawą do utrzymywań, iż miałyby one doprowadzić do pogorszenia ogólnej planetarnej sytuacji z powodu postępującej redukcji zasobów naturalnych i zwiększenia ilości ludności, oraz po dokonaniu przeze mnie odkrycia, iż zjawiska o których tu mowa w rzeczywistości ulegały ciągłemu polepszeniu, zadałem sobie pytanie, czy ten stan rzeczy możliwy jest do opisania za pomocą zdefiniowania jakiejś głębszej przyczyny, ogólnie obowiązującej teorii, integrującej całość analizowanych mechanizmów. W moim przekonaniu teoria ta może zostać w przekonywujący sposób sformułowana.”


 Sedno swojej teorii Simon opisuje w następujący sposób:

„Mówiąc pokrótce, ludzkość osiągnęła ten etap rozwoju, w którym sama stała się twórczym czynnikiem rzeczywistości, w kreatywny sposób rozwiązującym powstałe problemy. Owa twórcza cecha naszego postępowania zrównoważyła aż w nazbyt wystarczającym stopniu czynniki konsumpcyjne i destruktywne, co udowadniają osiągnięte przez nas zwiększenia przeciętnej długości oraz podniesiony standard życia. Ów podstawowy sposób podejścia do poszczególnego człowieka jako do twórczej, kreatywnej jednostki stoi w całkowitej opozycji do wizji katastrofistów, opisujących człowieka jedynie jako istotę siejącą zniszczenie.”


 Z powyższym stwierdzeniem wypada się całkowicie zgodzić. Do właściwego problemu, zawartego w „Grand Theory” Simona, docieramy jednakże dopiero w tym miejscu jego wywodów, w którym stara się on wyjaśnić, w jaki sposób i z jakich powodów ludzkość może osiągnąć owo twórcze stadium rozwoju. Simon stwierdza:

„Za pomocą opracowanych przez Friedricha Hayek metod analizy możliwe jest uzyskanie wyjaśnienia dla tego długoterminowej kontynuacji tego pozytywnego rozwoju. Hayek zwraca naszą uwagę (zgadzając się w tym punkcie z Humem) na fakt, iż ludzkość w toku swej historii wykształciła wiele sposobów i strategii zachowania, harmonizujących z naturalnymi wymaganiami przeżycia i wzrostu, a neutralizującymi procesy rozpadu i wymierania. Jednocześnie jest to ten sam aspekt ewolucyjnej selekcji, który był rozstrzygający dla przetrwania poprzedzających nas form kulturowych...

  Jak definiują się zatem te wzorce zachowań, które pozwalają nam na utrzymywanie, a nawet zwiększenie poziomu naszej populacji? Współczesne wzorce muszą z całą pewnością reflektować prawa wolnej wymiany pomiędzy jednostką a rynkiem, które rozwinęły się w obrębie społeczeństw w celu uzyskiwania dostępu do coraz bardziej rosnących zasobów naturalnych. Innym społecznym wzorcem, gwarantującym reprodukcję rodzaju ludzkiego, są szkoły, przekazujące zdobytą wiedzę przez ciąg pokoleń, biblioteki, ustne przekazy i legendy, przechowujące świadectwo o minionych czasach, oraz klasztory, laboratoria i wydziały badawcze, zajmujące się pomnażaniem zasobów ludzkiej wiedzy. Do czysto biologicznie motywowanych wzorców zachowań, jakie powstały na przestrzeni czasów, można zaliczyć impuls rozumnych strategii zaspakajania głodu oraz uwagę, jaką zwykli jesteśmy darzyć otaczające nas zjawiska natury, dla przykładu cykl pór roku.

  Niewiedza odnośnie istnienia tego rodzaju kulturowych i biologicznych wzorców zachowań nie zagraża bynajmniej istnieniu kultury jako takiej – występowanie tej niewiedzy nie powinno nas zaskakiwać w obliczu olbrzymiej złożoności systemu, jaki składa się na wypracowanie tych wzorców, oraz w obliczu trudności, przed jakimi staje każda jednostka, podejmująca próbę ogarnięcia całości systemu. Przekonanie, iż rozwój naszej historii kształtuje nas na twórców, a nie na niszczycieli, opiera się na licznych dowodach, potwierdzających, że ewolucja konstruktywnych wzorców zachowań dokonuje się w obrębie większości kultur ludzkich w sposób spontaniczny i nieuzależniony od wpływów zewnętrznych, można by tu powiedzieć jako naturalny wynik konfrontacji z warunkami otoczenia, które człowiek jest zmuszony sobie podporządkować.”

  W swoich wywodach Simon posługuje się nader dziwną argumentacją, z jednej strony podkreślając z naciskiem, iż ludzkość nieustannie rozwija się ku osiągnięciu stadium istoty twórczej, z drugiej strony jednak, opisując mechanizm tego rozwoju, Simon upiera się przy wykluczeniu świadomego udziału działalności człowieka poza pole swoich rozważań. Dla wyjaśnienia procesów rozwojowych Simon dopuszcza jedynie „spontaniczne” procesy ewolucyjne, których jednostka niekoniecznie musi być świadoma, co więcej – z powodu ich „olbrzymiej złożoności” pozostają one dla jednostki praktycznie nie do ogarnięcia.

  Tego rodzaju sprzeczności nie pojawiają się w analizach LaRouch’a, opisującego społeczne mechanizmy w sposób prosty, odpowiadający ich rzeczywistej prostocie. W tym samym stopniu, w jakim poszczególne jednostki tworzące układ społeczny rozwijają w sobie swoje ludzkie twórcze zdolności oraz świadomie przekładają je na język osiągnięć technologicznych i kulturalnych, wzrasta jednocześnie relatywna potencjalna gęstość zaludnienia danej populacji, będąca w analizach długoterminowych jedynym pewnym kryterium, według którego mierzona jest zdolność reprodukcyjna społeczeństwa. Cytując LaRouche’a:

„Starając się wydobyć zasadnicze elementy procesu dokonywania odkryć naukowych dochodzimy do wniosku, iż wszystkie te odkrycia przebiegały według pewnego określonego wzorca.

1. Za pomocą metod eksperymentalnych zostaje sformułowany ontologiczny paradoks w obrębie fizyki teoretycznej lub też w dziedzinie innej nauki, będącej w danej kulturze odpowiednikiem fizyki. 
2. Rozwiązanie postawionego paradoksu zostaje odnalezione w formie nowego opracowania czy też ponownego odkrycia istniejącej już uprzednio technologii, albo też w formie sformułowania uniwersalnego prawa fizyki. Rozwiązanie paradoksu odbywa się przy tym w indywidualnym obszarze poznawczym, będącym suwerenną własnością twórczej jednostki.
3. Początkowy akt eksperymentalny, który dał podstawę dla znalezienia rozwiązania postawionego problemu, reflektowany jest w pracach badawczych innych jednostek.
4. Powstałe w ten sposób grupowe doświadczenie, jeśli tylko zostaje ono zaabsorbowane w odpowiednio szerokich kręgach społeczeństwa, staje się zaczynem wspólnej pracy dla praktycznego zastosowania dokonanych odkryć.

  Te cztery punkty definiują w najprostszy sposób, co należy rozumieć pod terminami ‘dokonywanie odkryć naukowych’ oraz ‘społeczna absorpcja uniwersalnych praw fizyki’. Stanowią one jednocześnie podstawę klasycznej humanistycznej metody wychowawczej, zawierającej w sobie także motywację dla samokształcenia jednostki. W toku nieustającego procesu coraz pełniejszego opanowywania natury przez człowieka daje się zauważyć swego rodzaju nadrzędne prawo, wpływające na to, jakie odkrycia dokonywane są w konsekwencji dokonań je poprzedzających, oraz jakie czynniki muszą ulec spełnieniu, aby kolejne odkrycia naukowe mogły zostać dokonane w przyszłości.” 


  Owa zasadnicza różnica w ujmowaniu twórczej roli suwerennego indywiduum, dostrzegalna pomiędzy poglądami Simona i LaRouche’a, nie jest bynajmniej zjawiskiem o marginalnym znaczeniu. Jasne wyodrębnienie tej różnicy ma zasadnicze znaczenie polityczne, gdyż z wywodów LaRouche’a wyłania się stwierdzenie, iż działalność polityczna każdego indywiduum w konieczny sposób powinna się orientować w stronę możliwie jak największego ulepszenia społeczeństwa. Twierdzenia Simona o „spontanicznej” ewolucji społecznej, odbywającej się niejako poza plecami jej uczestników, w 

konsekwencji zaprzecza jakiejkolwiek indywidualnej odpowiedzialności i ostatecznie pokrywa się z dogmatem Mandeville’a, wyjaśniającym powstanie społecznie konstruktywnych struktur z sumy indywidualnych destruktywnych zachowań. W obszarze myśli politycznej twierdzenia LaRouche’a postulują republikańsko-przedstawicielski układ społeczny, podczas gdy poglądy Simona bez przeszkód wpasowują się w ramy społeczeństwa arystokratycznego czy też w stylizowaną na układ demokratyczny plutokrację, jaka wykształciła się w ciągu ostatnich dziesięcioleci w Stanach Zjednoczonych.
 
 

Negatywna Entropia kontra Negentropia

  Simon wspiera swoją „Grand Theory” spostrzeżeniami na temat procesów fizycznych, szczególną uwagę kierując przy tym zagadnienie „entropii i ograniczoności Wszechświata”. Również i w tym punkcie pouczającym jest prześledzenie jego rozważań. Simon stwierdza:
 
„Druga zasada termodynamiki powiada, iż w systemach zamkniętych (zwróćmy uwagę na to kluczowe określenie) przypadkowy chaos nośników energii musi z czasem ulegać osłabieniu... Im szybszy ruch cząstek, tym szybsze przechodzenie od form uporządkowanych do chaotycznych... Katastrofiści wywodzą z tej prostej zasady swoje przekonanie, iż z powodu ograniczoności ogólnych zasobów dostępnej we Wszechświecie energii rodzaj ludzki tym szybciej musi dotrzeć do końca swych dni, im intensywniej energię tę będzie zużywał. Wizję tę rozpowszechniał w swych pracach znany matematyk Norbert Wiener.”
  A oto jak Simon wyobraża sobie rozwiązanie tego problemu:
„Mimo iż druga zasada termodynamiki opisuje konieczne zanikanie struktur zorganizowanych, wszystkie dokonywane przez człowieka obserwacje, odnoszące się do systemów dowolnej wielkości, wykazują kontynuację narastania struktur uporządkowanych, a nie chaosu. Postępująca złożoność struktur ożywianych, kształtująca się w trakcie przebiegu epok geologicznych, oraz postępująca złożoność społeczeństw ludzkich, kształtująca się w przebiegu historycznym, są dwoma najwyraźniejszymi przykładami tego fenomenu. Z biologicznego punktu widzenia – jak wskazuje na to już samo słowo ‘ewolucja’ – dokonał się na Ziemi proces przechodzenia od niewielkiej liczby stosunkowo nieskomplikowanych struktur ożywionych do o wiele większej liczby bardziej złożonych i uporządkowanych stworzeń. Z geologicznego punktu widzenia już same działalność ludzka przyczyniła się do powstania dużych zasobów wyizolowanych minerałów, występujących w wysoce skoncentrowanej postaci. Przykładem mogą być rezerwy złota składowane w Fort Knox czy też przetopione w całość biżuterii, których stopień koncentracji jest nieporównanie wyższy od intensywności występowania złota w rzekach. Innym przykładem może być stal, skoncentrowana w budowlach, maszynach czy też składach złomu, porównana z intensywnością jej występowania w postaci naturalnych rud metalu... Wszystko to pozwala przypuszczać, iż w otoczeniu człowieka pojawia się z czasem o wiele więcej struktur uporządkowanych niż chaosu, co całkowicie zaprzecza tezie o wzrastającej entropii... Zasada entropii nie odgrywa żadnej roli dla perspektyw rozwoju człowieka. Nasza ziemska wyspa porządku jest w stanie rozszerzać się w nieskończoność pośrodku uniwersalnego morza chaosu. Ziemskie formy życia są w stanie rozprzestrzenić się nawet do innych planet i galaktyk, absorbując i porządkując przy tym coraz większą ilość masy i energii Wszechświata. Na często dziś zadawane pytania: Co nadejdzie przy końcu czasów? Czy Wszechświat ma także swoje granice? odpowiadamy: A kogóż to obchodzi?”
  Akurat w najbardziej rozstrzygającym momencie Simon oddaje pojedynek walkowerem. Ma on zupełną rację, zarzucając katastrofistom niedozwoloną i niekonsekwentną interpretację zasady entropii. Również przytaczane przykłady antyentropicznej ewolucji w obszarze natury ożywionej oraz ludzkiego społeczeństwa są całkowicie poprawne. Pytaniem pozostaje jednak, jakież to nadrzędne prawo łączy ze sobą procesy geologiczne i struktury ludzkiego społeczeństwa. Beztroska odpowiedź Simona „A kogóż to obchodzi?” nie

przekona żadnego z dzisiejszych pesymistów. Równie niedozwolonym jak żonglerka pojęciem entropii jest przesuwanie odpowiedzi na naukowe i filozoficzne pytania w kierunku „końca czasów”. Pytania te pozostają aktualne w każdej danej sekundzie, gdyż w naszych analizach zobowiązani jesteśmy do przyjęcia założenia, iż Wszechświat w każdym momencie pozwala się opisać w spójny, racjonalny sposób. Ten właśnie spójny opis rzeczywistości stanowi wewnętrzną potrzebę każdego człowieka, każdy ma prawo się go domagać, a bez niego nie istnieje żadna prawdziwa nauka.

  Simon nie osiąga niestety tego poziomu dyskusji, na którym dialog toczony z tezami katastrofistów mógłby przynieść konkretne rezultaty. Im goręcej Simon podkreśla, iż rozwój Wszechświata przebiega w sposób ewolucyjny, gdyż obecny jest w nim ludzki, antyentropiczny czynnik, tym bardziej zdecydowanie jego przeciwnicy wskazywać będą na uniwersalną ważność zasady entropii, rozciągającą się aż po obszar cząstek elementarnych. Także i twierdzeń Norberta Wienera nie można zbywać z taką nonszalancją, z jaką czyni to Simon. Lyndon LaRouche już przed półwieczem zwrócił uwagę na zasadnicze sprzeczności teorii Wienera. Wienerowski termin „informacja” w żaden sposób nie oddaje fenomenu partycypowania w twórczych procesach myślowych.

W tym obszarze badań zasługą LaRouche’a było jednak przede wszystkim ponowne odkrycie tradycji badawczej w obrębie matematyki teoretycznej, która została zainicjowana przez Leibniza, a poprowadzona przez „Szkołę Getyndzką”, Abrahama Kästnera, Carla Friedricha Gaussa, Bernarda Riemann i Jerzego Cantora. Ta tradycja badawcza stworzyła intelektualne podstawy dla poprawnego zrozumienia opisu rzeczywistości, formułowanego za pomocą odkrywanych praw natury. Bazując na osiągnięciach tej szkoły badawczej LaRouche formułuje następujący opis rzeczywistości, obejmujący obszar entropii, negentropii (nazywanej przez Simona „ewolucją”) oraz umysłu ludzkiego pojmowanego jako dynamiczna siła, zmieniająca Wszechświat.

  We Wszechświecie manifestują się trzy zasadnicze porządki istnienia: Po pierwsze, porządek materii nieożywionej, możliwy do opisania między innymi za pomocą zasady entropii, po drugie, porządek materii ożywionej, wykazujący tendencje antyentropiczne, oraz po trzecie porządek racjonalny, manifestujący się w rzeczywistości zewnętrznej poprzez ludzkie działania. Wszystkie trzy porządki istnienia działają w obrębie tego samego Wszechświata, lecz bynajmniej nie wedle tych samych reguł. Owo z zasady jakościowo różne, a przy tym wzajemnie ze sobą połączone działanie, nie daje się zrozumieć za pomocą prostego modelu relacji przyczynowo-skutkowych, umiejscowionym w euklidesowym systemie koordynatów. Współdziałanie trzech porządków istnienia pozwala się jedynie opisać w obrębie „wielokrotnie spójnego” systemu koordynatów Riemanna.

  Postarajmy się zilustrować powyższe stwierdzenia za pomocą następującej analogii. Wyobraźmy sobie przestrzeń fazową, zawierającą w sobie porządek materii nieożywionej, w postaci lejka, po którego wewnętrznej powierzchni toczy się kula po torze eliptycznym. Porządek materii ożywionej oddziaływuje na ten proces, nie w postaci bezpośredniego wpływu, wywieranego na kulę, lecz za pomocą stosunkowo słabych impulsów, zmieniających warunki brzegowe lejka. Dodać tu należy, iż porządek materii ożywionej, pomimo swojego stosunkowo słabego oddziaływania, jest w stanie w końcowym efekcie wywoływać potężne zmiany jakościowe. Dla przykładu, jego wpływ może doprowadzić do tego, iż „nieożywiona” elipsa „ewoluuje” ku postaci paraboli czy też hiperboli. Opisany tutaj podwójnie sprzężony proces, w swoim przebiegu manifestujący się jednak jako spójna całość, poddany jest jednocześnie oddziaływaniu ludzkiego rozumu, w podobny sposób inicjującego powstanie jakościowo nowych form istnienia.

  Uważny czytelnik spostrzeże, dlaczego Simon w swoich wywodach nie skłania się w stronę antyentropicznej koncepcji LaRouche’a. Dogmat Mandeville’a i Hayeka o „spontanicznej samoorganizacji” neguje rolę ludzkiego rozumu jako aktywnie działającej siły we Wszechświecie. Simon często przytacza co prawda przykłady rezultatów działalności rozumu, w jego przedstawieniu jawią się one jednak jako rodzaj deus ex machina, manifestujący się w sposób nieoczekiwany i nie powiązany z żadnym nadrzędnym systemem.

  Tym samym przedstawiliśmy najtrudniejszą część naszej argumentacji. Dwa pozostałe punkty prowadzą nas na nieco łatwiejszej drodze do celu, w ich kontekście pojawiają się jednak zagadnienia o zasadniczym politycznym znaczeniu.
 
 

Julian Simon kontra Julian Simon

  Wewnętrzna sprzeczność, zawarta w wywodach Simona, objawia się szczególnie wyraźnie w tych miejscach, w których próbuje on wyjaśnić przyrost ludzkiej populacji na bazie liberalnej teorii ekonomicznej. Szczególnie łatwe do zaobserwowanie jest to rozdziale 26-tym jego książki, zatytułowanym „Wpływ ludności na rozwój technologii i produktywności”. Simon rozpoczyna od całkowicie poprawnego stwierdzenia:
„Głównym ekonomicznym rezultatem wypływającym ze stanu ilościowego społeczeństwa jest liczba jednostek, zdolnych do pomnażania zasobów wiedzy przynoszącej konkretny postęp. Jest to nader kontrowersyjna teza, jej poprawność dokumentuje jednak wiele przykładów. Wielu badaczy, negujących potencjalną korzyść dla rozwoju, wypływającą z powiększenia stanu ludności, i opowiadających się tym samym za redukcją ogólnej populacji, zupełnie nie bierze pod uwagę perspektywy dokonywania nieosiągniętych jeszcze odkryć. Badacze ci zdają się wychodzić z założenia, iż, to dzisiaj wydaje się być niemożliwym, iż, to dzisiaj wydaje się być niemożliwe, niemożliwe pozostanie także i w przyszłości.”
  Zupełnie słusznie. Jednakże w następnych zdaniach ten sam Simon stwierdza:
„Nie oznacza to bynajmniej, iż podwyższenie ogólnego standardu życiowego zależne jest od dokonania dodatkowych jeszcze odkryć naukowych... W dzisiejszych dniach dysponujemy wiedzą pozwalającą nam na nieograniczone wytwarzanie energii przy stale malejących kosztach oraz mamy możliwość produkowania żywności w aż nadto wystarczających ilościach. Wszystkie pozostałe surowce naturalne tracą stopniowo na znaczeniu, a ich rola zmniejszać się będzie z każdym kolejnym dziesięcioleciem. Pomimo tego każde nowe odkrycie powinniśmy witać z pozytywnym nastawieniem, już choćby dla uhonorowania tej ekscytującej przygody, jaką stać się może nauka.”
  W tym miejscu natrafiamy na główną wewnętrzną sprzeczność, zawartą w wywodach Simona, umiejscowioną dokładnie w centrum jego „Grand Theory”. Z jednej strony nieustannie podkreśla on, iż rzekome „naturalne ograniczenie” surowców naturalnych w swej istocie sprowadza się do niewystarczająco intensywnie prowadzonych badań naukowych i idącej za nimi niewystarczającej liczby odkryć, czekających na dokonanie lub zastosowanie. 
Z drugiej jednak strony ów trwający od zarania dziejów ludzki proces 

badawczy Simon określa jako zakończony – wystarczy pozostać przy uzyskanych do dnia dzisiejszego osiągnięciach. Ludzkość może niejako spocząć na laurach. Dla celów intelektualnej rozrywki możemy co prawda nadal uprawiać poszczególne gałęzie nauki, ich znaczenie nie jest jednak decydujące dla przetrwania ludzkiego gatunku. Wszystkie te twierdzenia wygłaszane są pomimo faktu, iż właśnie wspomniane badania naukowe umożliwiają rozwój ludzkości oparty na przyroście populacji.

 Ta zasadnicza wewnętrzna sprzeczność jest konsekwencją wcześniejszej lekkomyślnej odpowiedzi Simona „A kogóż to obchodzi?” na zagadnienie entropicznego rozpadu materii nieożywionej, oraz związanego z nią unikania głębszej analizy wpływu ludzkiego rozumu jako twórczej siły przekształcającej Wszechświat. 
 
 

Thomas Malthus kontra Benjamin Franklin

  Wspomnieć należy wreszcie o zasadniczym błędzie zawartym w wywodach Simona dotyczącym jego przedstawienia postaci jednego z założycieli Stanów Zjednoczonych, Benjamina Franklina. Błąd ten jest tak znaczący, iż do jego powstania doprowadzić musiała jedynie głęboko zakorzeniona niechęć wobec intelektualnej tradycji „amerykańskiego systemu”, którego przedstawicielem był Franklin.

  W rozdziale 24 swojej książki Simon w poprawny sposób polemizuje z omówioną tu już analogią „stawu lilii wodnych”, by następnie stwierdzić:
 

„Interesującym jest fakt, iż przed dwustu laty podobna analogia została sformułowana przez Benjamina Franklina. Cytując wypowiedź Malthusa: ‘Doktor Franklin zaobserwował, że nie istnieją żadne granice dla rozmnażania się roślin i zwierząt, oprócz tych, jakie powstają poprzez nadmierną gęstość gatunków na danym obszarze oraz poprzez jej skutki dla środków koniecznych dla przeżycia... Jest to obserwacja bezsprzecznie prawdziwa... Dokonywanie podobnych obserwacji na przykładzie roślin i zwierząt jest stosunkowo proste. Wszystkim tym stworzeniom właściwy jest potężny instynkt, nakazujący im pomnażać własny gatunek, a jego działanie nie jest w żaden sposób osłabiane poprzez świadomą refleksję lub troskę o zabezpieczenie środków do życia dla przyszłych generacji. Nadmierne rezultaty działania tego instynktu są w konsekwencji korygowane naturalnymi granicami przestrzeni i pożywienia, lub też wpływem zwierząt pożerających się nawzajem.’ Najbardziej radykalna z dotychczasowo znanych biologicznych analogii sformułowana została przez Alana Gregga, byłego dyrektora wydziału medycznego Fundacji Rockefellera: ‘Mamy do czynienia z alarmującym podobieństwem pomiędzy rozwojem komórek rakowych w obszarze żywego organizmu a wzrostem populacji ludzkiej wewnątrz ekologicznego systemu planety...’”
  Wywody te zawierają niedopuszczalne zafałszowanie idei Benjamina Franklina, które nie sposób wyjaśnić inaczej, niż za pomocą świadomej złej woli. Simon utrzymuje, iż nie Malthus, lecz sam Franklin porównuje rozwój społeczeństwa ludzkiego do rozmnażania się w obszarze królestwa zwierząt. Na dowód tej tezy Simon przytacza bynajmniej nie wypowiedź samego Franklina, lecz cytat Malthusa na temat Franklina. Zachowanie minimum naukowej przyzwoitości wymagałoby, aby w tym miejscu sprawdzić oryginał wypowiedzi Franklina. Tego wysiłku Simon nie podejmuje. 

  Lektura tekstu Franklina z 1751 roku prowadzi do zupełnie odmiennych wniosków. Kiedy Franklin wydał w tym roku swoje „Observations” („Spostrzeżenia”), pół wieku później cytowane przez Thomasa Malthusa, daleki był jeszcze od konkretnych planów wywalczenia niepodległości od Monarchii Brytyjskiej. Jego „Spostrzeżenia” zawierają liczne wskazówki, udzielane zarówno pod adresem korony, jak i kolonii w Ameryce, dotyczące prowadzenia efektywnej polityki gospodarczej. W tym kontekście Franklin przewidywał szybkie zwiększenie się stanu ludnościowego amerykańskich kolonii, wspomagany przez utrzymujące się na nader niskim poziomie ceny gruntów. W ten sposób każdy pracujący człowiek mógł stać się właścicielem ziemi mogącej wyżywić jego samego wraz z jego potomstwem.

  Franklin stwierdza następnie, iż koszty pracy najemnej w Ameryce zawsze kształtować się będą na wyższym poziomie niż w Anglii, gdyż w Ameryce każdy z łatwością może uzyskać niezależność ekonomiczną, produkując na swoje własne potrzeby zamiast sprzedawać swoją pracę najemcy. W tym miejscu Franklin wskazuje również na zasadniczą nierentowność pracy niewolniczej, spowodowaną tymi samymi czynnikami. Swoje wywody Franklin podsumowuje stwierdzeniem stanowiącym absolutne przeciwieństwo tez maltuzjańskich:

„Powiększenie ilości potomstwa niekoniecznie rezultuje z naturalnej płodności, lecz w większym stopniu z wychowania, uczącego następców jak zdobywać więcej dóbr niż ich rodziciele.”
 Franklin jasno rozpoznaje zależność pomiędzy postępem społecznym a przyrostem ludności. Malthus tymczasem w swoim „Essey on Population”, oszczędzając sobie analiz jakichkolwiek potencjalnych zależności, stwierdza po prostu: 
„Rodzaj ludzki zawsze będzie usiłował rozszerzyć się poza granice, jakie wyznaczają mu dostępne człowiekowi środki.”
  Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fakt, iż „Essey” Malthusa powstał już po uzyskaniu niepodległości przez amerykańskie kolonie korony brytyjskiej. W tej sytuacji optymistyczna prognoza Franklina, dotycząca szybkiego zwiększenia się w Ameryce liczby dostatnich obywateli, musiała brzmieć dla Monarchii Brytyjskiej jak niebezpieczne wyzwanie. Kontrast pomiędzy rozwojem ekonomicznym byłych kolonii a korony zaostrzał fakt, iż Imperium Brytyjskie na swoim własnym terenie zmuszone było do zwiększenia już i tak dotkliwego wyzysku. „Essey” Malthusa jest zatem w pierwszej linii pamfletem politycznym wymierzonym przeciwko niepodległym Stanom Zjednoczonym, następnie zaś pismem propagandowym, usprawiedliwiającym zniesienie „Praw dla wspomagania biedoty” („Act for the Relief of Poor”, wprowadzony w 1601 roku przez Elżbietę I) w Anglii. Malthus posłużył się w swoim piśmie kilkoma matematycznymi łamigłówkami, mającymi udowadniać, iż przepisy „mające pomagać biednym... same nędzę wytwarzają”.
 
 

Realia polityczne

  Posługując się w politycznej dyskusji, prowadzonej przeciwko ideologom wzrostu zerowego, argumentami zaczerpniętymi z opracowań Björna Lomborga i Juliana Simona należy zatem pamiętać o ryzyku, jakie zawarte jest w zasadniczych sprzecznościach ich wywodów. W obliczu panującego obecnie światowego kryzysu gospodarczego nie istnieją żadne powody, by nadal pokładać nadzieję w rzekomo „optymistycznych” iluzjach liberalnych teorii, głoszących, iż mityczna „niewidzialna ręka rynku” poradzi sobie z każdym problemem. W dzisiejszych czasach nie jest nieuleczalnym pesymizmem podawanie w wątpliwość wrzaskliwych dogmatów liberalnej ideologii, niezależnie jak długie są statystyki, mające udowadniać prawdziwość tych dogmatów. 

  Rzędy cyfr w tabelach statystyków są tak samo bezradne wobec rzeczywistych procesów gospodarczych, jak symulacje komputerowe, rzekomo udawadniające zbliżanie się do „granic wzrostu”, wobec procesów społecznych. Nie da się zaprzeczyć, iż udało nam się w ciągu ostatnich tysiącleci osiągnąć drastyczne zwiększenie ogólnej liczby ludności. Nie znosi to jednak innego faktu – iż udziałem wielu kultur stał się nader tragiczny upadek. Nie wolno nam pozwolić sobie na ślepe założenie, iż proces dziejowy jakoś tam, siłą własnej inercji, będzie trwał nadal.

  Obserwując rozwój kultur ludzkich stwierdzamy nader często, iż od osiągnięć zaledwie garstki ludzi zależało, czy kultury te zdołały przetrwać, czy też staczały się w ostateczny upadek. W ramach długoterminowych analiz statystycznych osiągnięcia tych nielicznych genialnych jednostek tuszowane są do postaci „niewidzialnych” bądź też „spontanicznych” wydarzeń. Jeżeli jednak zabraknie tych nielicznych geniuszy, wówczas nie tylko same statystyki zaczynają wyglądać zupełnie inaczej. Dotyczy to w szczególności naszej cywilizacji, która w obecnych czasach przybrała formę praktycznie globalną, tym samym pozbawiając się możliwości znalezienia swego rodzaju „zastępczego następcy”. Następcą takim była dla przykładu kultura arabska, która przejęła rolę powiernika głównych osiągnięć greckiej klasyki i przechowała je dla późniejszego europejskiego Renesansu.

  Nie są to bynajmniej jedynie teoretyczne rozważania, czego dowodzi ostatni raport Narodów Zjednoczonych o stanie ludności. Po wielu latach nieustannych ostrzeżeń przed wybuchem „eksplozji demograficznej” mowa jest w tym raporcie po raz pierwszy o zbliżającym się „zmniejszeniu stanu ludności planety”. Liczni eksperci oczekują nawet w ciągu następnych lat dramatycznego spadku populacji. 

  W paradoksalny sposób opór społeczeństw przeciwko rozpowszechnianym od dziesięcioleci wizjom katastrofistów i ideologów wzrostu zerowego przybiera na sile dopiero wtedy, kiedy wizje te wydają się spełniać. Rzeczywista sytuacja gospodarcza planety w samej rzeczy staje się coraz bardziej katastrofalna. Aktem społecznego samobójstwa byłoby dziś oczekiwanie rozwiązań ze strony „niewidzialnych rąk” wolnego rynku, dokładnie w momencie, w którym tenże sam globalny system wolnorynkowy wkracza w fazę ostatecznego kolapsu.

Wyraźnym znakiem nowych czasów jest fakt, iż amerykański prezydent George W. Bush, skądinąd żarliwy wyznawca liberalnego wolnorynkowego dogmatu, zmuszony został do wprowadzenia ceł zaporowych na importy stali do USA, aby ratować chociażby już same resztki amerykańskiego przemysłu metalowego. To jedno zapewnienie można już dziś wysłać pod adresem amerykańskiego prezydenta: iż jego niewzruszony optymizm, karmiący się liberalnym dogmatem, już wkrótce zostanie poważnie zachwiany. 

  Jedyną podstawą do optymistycznego patrzenia w przyszłość jest dziś dla nas świadomość, że otaczająca nas rzeczywistość jest, mówiąc słowami Leibniza. Najlepszym z możliwych światów – światem nie tyle idealnym, lecz polem do działania, które za pomocą twórczej ludzkiej inwencji może być przekształcane ku coraz doskonalszym stadiom. Naukową podstawę tych ulepszeń znajdujemy w odkryciach fizycznej ekonomii. Jeżeli podejmiemy dziś wysiłek, by odkrycia te zrozumieć i zastosować dla rozwiązania problemów planety, wówczas uda

nam się stworzyć lepszy świat: zaludniony przez więcej ludzi, cieszących się lepszymi warunkami materialnymi i wyższym poziomem wykształcenia. Uda nam się wówczas skolonizować inne planety, a w odleglejszej przyszłości wyruszyć ku nowym galaktykom. Nie tylko zdołamy urzeczywistnić wszystkie te cele, lecz osiągniemy je także wyposażeni w zrozumienie wyższych powodów naszego działania, naszego udziału w procesie ewolucji całego Wszechświata. Prawdziwy wzrost nie zna żadnych granic.
 

Ralf Schauerhammer
 
 



Naukowe podstawy nowego, sprawiedliwego, światowego porządku gospodarczego

 W uzupełnieniu do powyższego artykułu Ralfa Schauerhammera zamieszczamy fragmenty eseju autorstwa Lyndona LaRouche’a. Zbiór pokrewnych tematycznie esejów został wydany w roku 1991 pod wspólnym tytułem „The Science of Christian Economy”.

Historia w ujęciu platońskim

  Z punktu widzenia współczesnej archeologii twierdzenie Platona odnośnie występowania ludzkich kultur na długo przed rozkwitem klasycznej kultury greckiej okazało się być całkowicie prawdziwe. Jeżeli przy analizie odkryć archeologicznych posługujemy się zasadniczą definicją człowieczeństwa, odróżniającą istoty ludzkie od całości pozostałych istot żywych, wówczas znaleziska archeologiczne jawią się nam jako miejsca zamieszkania ludzi we współczesnym tego słowa znaczeniu. Stosowane przez ans przy tym 

twierdzenie brzmi: Znaleziska archeologiczne są przez nas klasyfikowane jako miejsca zamieszkania człowieka, jeżeli napotykamy w nich przedmioty, które mogły powstać jedynie przy użyciu technologii bazujących na odkryciu i zrozumieniu uniwersalnych, fizycznych praw natury. Posługując się tą definicją możemy rozszerzyć okres występowania ludzkich osad w obszarze europejskim na przestrzeń co najmniej wieluset tysięcy lat, a również możemy zakładać, iż w wielu częściach Afryki, które nie dotknięte były cyklicznie powracającymi fazami zlodowacenia, istnienie kultur ludzkich może być datowane jeszcze wcześniej.

  Powstaje przy tym pytanie, które w pośredni sposób zajmowało już samego Platona: Z jakiego też powodu na przestrzeni wieluset tysiącleci wiele kultur zniknęło z powierzchni Ziemi, często nie pozostawiając po sobie żadnych wyraźniejszych śladów?

  Dla znalezienia odpowiedzi na to pytanie przyjrzyjmy się pewnym faktom, mającym zasadnicze znaczenie dla omawianego przez nas tematu.
Powołując się na źródła egipskie (w dialogu „Timaios”) Platon formułuje dwie odpowiedzi na zadane pytanie. Pierwszą z przyczyn częstego upadku starożytnych kultur były katastrofy naturalne, których ludzkość nie była jeszcze w stanie kontrolować. Drugą z przyczyn upadku kultur – jak dla przykładu antycznej kultury Mezopotamii – stanowiły właściwe tym społeczeństwom
wewnętrzne cechy samoniszczące. Większość ze starożytnych kultur, jakie

udało nam się zidentyfikować, z powodu tych wewnętrznych słabości wkroczyło na pewnym etapie w długotrwałe fazy degeneracyjne – „mroczne epoki”, wywoływane przez procesy odbywające się wewnątrz samej dotkniętej nimi kultury. Historia ludzkości zawiera w sobie przykłady kultur stojących na etycznie niskim poziomie rozwoju, co stało się zarzewiem ich własnego upadku.
W obrębie drugiej kategorii Platona, to znaczy w obrębie kulturowo 
motywowanych katastrof, można umiejscawiać cyklicznie powtarzające się procesy tworzenia i zanikania społeczeństw wschodniej i południowej Azji, 

zniszczenie cechującego się samodesktrucyjnymi tendencjami państwa perskiego przez Aleksandra Wielkiego, jak również postępującą moralną i gospodarczą degenerację Cesarstwa Rzymskiego, zakończoną wreszcie jego upadkiem. Od momentu zamordowania amerykańskiego prezydenta Williama McKinleya w 1901 roku, które zapoczątkowało zmianę ekonomicznego i moralnego paradygmatu dzisiejszej epoki, coraz pilniejszym staje się pytanie, czy cywilizacja europejska, rozpowszechniona dzisiaj na obszarze całego globu, nie zmierza w stronę ogólnego załamania, odpowiadającego drugiej kategorii Platona.

  Bazując na współczesnym stanie badań możemy stwierdzić, iż ludzkość zamieszkiwała naszą planetę w dalece niezmienionej formie od wielu setek tysiącleci, a być może od milionów lat. Cykliczna, lecz z gruntu niezmienialna forma ludzkiej egzystencji była charakterystyczna dla całego przebiegu ludzkiej historii aż do momentu, gdy w Europie, na krótko przed połową 15-go wieku tak zwany „Złoty Renesans” zapoczątkował rewolucyjny, nowy jakościowo proces ulepszeń. Renesans 15-go stulecia doprowadził w obszarze europejskim nie tylko do poprawy ogólnych warunków życia, które od tego momentu zaczęły wyraźnie odróżniać się od poziomu życia poprzednich epok. Poprzez rozpowszechnianie idei Renesansu cała ludzkość otrzymała także dostęp do metod, które od tej pory mogą stać się motorem postępu i podnoszenia jakości życia na całej planecie.

  Renesans nie powstał bynajmniej jako zaskakujący fenomen, utworzony w próżni – jego impulsem nie było tajemnicze skinienie owej antycznej egipskiej bogini, nazywanej przez Greków Ateną. Renesansowa rewolucja była wynikiem dwóch tysiącleci przebiegu historii europejskiej, których początek datować można na okres reform Solona w starożytnych Atenach. Same reformy Solona opierały się również na doświadczeniach historycznych dwu tysiącleci, przy czym główną rolę odgrywała tu spuścizna starożytnego Egiptu, swoimi korzeniami sięgająca fazy intensywnych wewnętrznych konfliktów na długo przed powstaniem wielkich piramid.

  Po tym historycznym wprowadzeniu powróćmy teraz do naszych zasadniczych rozważań.

  Zrozumienie ostatnich dwu i pół tysięcy lat rozwoju owego „adoptowanego dziecka Egiptu”, jakim jest obecnie dominująca na planecie cywilizacja europejska, można osiągnąć jedynie przy uwzględnieniu trzech kluczowych momentów tego okresu historycznego: Po pierwsze, konsolidację i rozwój klasycznej kultury greckiej z Platonem jako jej szczytowym przedstawicielem, po drugie fenomen Jezusa Chrystusa, wreszcie po trzecie epokę Renesansu. Każdy z tych trzech kluczowych momentów konieczny był dla wytworzenia się cywilizacji europejskiej w jej obecnym kształcie, a bez nich cywilizacji tej nie udałoby się rozwinąć charakteryzującej ją dynamiki oraz osiągnąć dominującej pozycji w skali planety, jaka stopniowo stała się jej udziałem od chwili ekumenicznego Soboru Florenckiego w połowie 15-go wieku. 
 
 

Wymiar strategiczny

  Podstawowy konflikt strategiczny, który kształtuje obecne oblicze planety, znajduje dziś swój wyraz w nieustającym zagrożeniu wybuchem konfliktów zbrojnych, klęskami głodu i epidemii chorób. Ów stan permanentnego zagrożenia utrzymuje się wyłącznie z powodu faktu, iż nieprzerwanie podejmowane są usiłowania, by w oparciu o model Cesarstwa Rzymskiego oraz innych, jeszcze bardziej barbarzyńskich doktryn etycznych, jak również przy użyciu struktur organizacyjnych Narodów Zjednoczonych wraz z innymi ponadnarodowymi instytucjami, utworzyć swego rodzaju „centralny rząd planetarny”. W dzisiejszych dniach, podobnie jak za czasów szalonych cesarzy w rodzaju Tyberiusza, Nerona, Kaliguli i Dioklecjana, chrześcijaństwo staje się główną przeszkodą dla ustanowienia tego rodzaju złowieszczego światowego porządku.

  Widmo tyrańskiego rządu światowego jest stałym elementem przebiegu całego nowożytnego okresu historii europejskiej. Szczególnie wyraźnie jednak jawi się ono od dni pierwszego księcia Marlborough i jego współpracowników z „frakcji wenecjańskiej” z okresu początków 18-go stulecia. Świadome wykorzenianie moralności chrześcijańskiej oraz zastępowanie jej cynicznymi systemami etycznymi najrozmaitszego pokroju „neopogan”, od brytyjskich liberałów do dziewiętnastowiecznych romantyków, było zawsze charakterystyczną cechą usiłowań, skierowanych w stronę rekonstrukcji Imperium Rzymskiego – w formie Pax Britannica, w postaci bonapartyzmu czy też w formie odstręczających fantasmagorii Dostojewskiego i Hitlera, dotyczących „Trzeciego Rzymu” i „Trzeciej Rzeszy”.

  Kampanie, prowadzone na rzecz zrealizowania neopogańskiej formy globalnej, imperialistycznej doktryny przybierały często kształt jawnych ataków wymierzonych przeciwko chrześcijaństwu, przy stałym preferowaniu świeckich, areligijnych systemów etycznych, a tłumieniu podstaw moralności chrześcijańskiej. Neopogański kodeks wartości jest wspólną cechą dzieł takich postaci jak Francis Bacon, Thomas Hobbes, John Locke, David Hume, Voltaire i Adam Smith. Innym wyrazem neopogańskiej mentalności jest fenomen tak zwanego „New Age”. Właściwie należałoby stwierdzić, iż już
Francis Bacon zaliczał się do przedstawicieli „New Age”, podobnie zresztą 

jak współpracownicy i zwolennicy księcia Marlborough, rekrutujący się spośród brytyjskich liberałów 18-go stulecia, czy też poplecznicy Monteskjusza, Woltera oraz późniejszych romantyków francuskiego obszaru językowego. W dzisiejszych dniach do grona przedstawicieli „New Age” zaliczamy zwykle te osoby, które na czele z Johnem Ruskinem z Oxfordu rozgłaszają w świat hasła samozwańczych Antychrystów Fryderyka Nietschego i Aleistera Crowleya, głoszące iż epoka rozumu (Sokrates, Chrystus) została zakończona, oraz że ludzkość wkracza obecnie w epokę Wodnika (Dionizys-Apollo, Lucyfer).
 

Źródło nauk ekonomicznych

 Nauka ekonomii politycznej w swoich założeniach bazuje na przekonywującym empirycznym dowodzie istnienia zasadniczej różnicy, która oddziela rodzaj ludzki od całości świata zwierzęcego oraz wynosi człowieka ponad poziom wszystkich żywych istot – jak czytamy to w Księdze Rodzaju 1, 26.

 Ową zasadniczą różnicę stanowi przyrodzona człowiekowi zdolność do zwielokrotnienia potencjalnej gęstości zaludnienia na danym obszarze w trybie świadomego i poddanego jego wolnej woli wytwarzania, przekazywania i zastosowywania naukowego i technologicznego postępu. Ludzkość jest w stanie coraz bardziej podwyższać górną granicę stopnia zaludnienia planety, możliwego do uzyskania w odniesieniu do 1 km2 przestrzeni użytkowej, i to przy jednoczesnym podnoszeniu przeciętnego poziomu życia populacji.

 Tego rodzaju zdolnościami nie dysponuje żaden gatunek zwierzęcy. Spektrum możliwości dopasowywania się do środowiska, w jakie wyposażone są zwierzęta, z definicji ograniczone jest ich uwarunkowaniami genetycznymi. Ludzkość nie jest poddana żadnym tego rodzaju ograniczeniom, nie zna też żadnych barier ani odnośnie dopuszczalnej liczby ludności, ani też odnośnie zaawansowania indywidualnego rozwoju poszczególnych członków danego społeczeństwa.

 Postępujące zwiększanie się fizycznej produktywności człowieka jest mierzone w jednostkach na głowę i na kilometr kwadratowy – w ten sposób uchwycić można wzrost fizycznej wydajności zarówno poszczególnej osoby jak i danego obszaru, w którym zachodzą procesy produkcji.

 Produkt uzyskiwany w wyniku ekonomicznej działalności człowieka nie może być definiowany jedynie jako zbiór obiektów w przestrzeni. Ponieważ stopień produktywności mierzony jest przez nas jednocześnie jako stopień zdolności rodzaju ludzkiego do samoreprodukcji, musimy starać się uchwycić wkład (czyli zużycie materiałów przez człowieka) i wyrób (czyli ogólny wytwór pracy ludzkiej) w kategoriach reproduktywno-statystycznych. Dla celów opisu ogólnego wkładu i ogólnego wyrobu musimy stworzyć system miar, w którym oba te pojęcia mogłyby funkcjonować jako funkcje zmienne o podstawowym, przyczynowym znaczeniu. Podstawową jednostką takiego systemu miar, w ramach którego ma następnie miejsce kwantytatywny i kwalitatywny opis zdolności reprodukcyjnej ludzkiego społeczeństwa, jest gospodarstwo domowe poszczególnej rodziny.

 Istotą wszelkiego rodzaju „stosunków produkcji” są poddające się pomiarom produktywne zmiany, dokonywane przez człowieka w obrębie natury. Zmiany te wyrazić można również jako proces ciągłego zwiększania „urodzajności” planety, służący zagwarantowaniu nieprzerwanej reprodukcji rodzaju ludzkiego. Taka definicja stosunków produkcyjnych stoi jednocześnie w zgodzie z Księgą Rodzaju 1, 28-30.

 Aby tego rodzaju proces mógł odbywać się w sposób niezakłócony, ludzkość zobowiązana jest do świadomego kontynuowania badań i dokonywania odkryć naukowych, coraz precyzyjniej opisujących rzeczywistość, a przez to umożliwiających ciągłe zwiększanie dobrobytu ludności oraz wydajności pracy ludzkiej. Ten świadomie prowadzony postęp możliwy jest jedynie przy założeniu, iż we Wszechświecie obecna jest jasno rozpoznawalna porządkująca siła, której oddziaływanie na człowieka wspiera proces przechodzenia od niższych ku coraz wyższym stadiom praktycznie stosowalnej wiedzy.

 Odkrycia dokonywane w toku świadomie kontynuowanego procesu badawczego stoją w bezpośredniej relacji do stopnia zaawansowania posiadanej już przez nas wiedzy o otaczającej nas rzeczywistości fizycznej. Fakt iż prawa, wspierające mechanizm badania i odkrywania zjawisk w rzeczywistości zewnętrznej, w konieczny sposób nie mogą być istotowo różne od praw, kierujących samymi odkrywanymi zjawiskami, upoważnia do stwierdzenia, iż siła, dzięki której człowiek wstępuje na coraz wyższe szczeble poznania jest tożsama z tą siłą, która w postaci praw natury zawiaduje Wszechświatem. To właśnie świadome użycie tej siły umożliwiło ludzkości przekroczenie poziomu populacji wynoszącego 10 milionów ludzi, czyli tego poziomu, jaki jest górnym pułapem globalnej populacji społeczeństw „łowców i zbieraczy”. 

  Poszczególny człowiek może z powodzeniem używać danego narzędzia bez głębszej znajomości zamysłu konstrukcyjnego, którego wyraz narzędzie to się stało. Tym niemniej, w narzędziu tym objawia się uniwersalnie ważna zasada, skondensowana w toku wielu kolejnych ulepszeń, jakie złożyły się na jego końcowy kształt. W ten sposób narzędzie staje się materialnym wyrazem uniwersalnych praw fizyki, co odróżnia je w zasadniczy jakościowy sposób od całości obiektów fizycznego świata. Zamysł konstrukcyjny dla wytworzenia narzędzia jest zawsze odbiciem jakiejś części tej uniwersalnej siły porządkującej, jaka leży u podłoża struktury Wszechświata.

  Termin „nauka” musi zostać zarezerwowany dla opisywania odkryć w obszarze tych właśnie sił, porządkujących całokształt rzeczywistości. Kryterium „naukowości” pozostaje przy tym pytanie, czy odkrycia te w empirycznie udawadnialny sposób są w stanie inicjować coraz nowe fazy rewolucji naukowych i technologicznych.

  Definiując „naukę” jako aktywnie wykonywaną przez człowieka czynność, przybliżamy się do punktu, w którym całokształt ludzkich procesów intelektualnych zaczyna harmonizować z ogólnymi prawami porządkującymi rzeczywistość. Badacz pracujący w duchu takiej właśnie definicji nauki staje się – w aspekcie swojej twórczej aktywności – istotą istniejącą prawdziwie na obraz i podobieństwo Boga. Osiągnięcie tego stanu jest możliwe – co więcej, jest ono głównym zadaniem każdego indywidualnego rozwoju człowieka.

  Przedstawione w powyższych akapitach twierdzenia są możliwe do udowodnienia przy pomocy racjonalnych, empirycznie niekwestionowanych dowodów. Tezy te dotyczyły przede wszystkim relacji pomiędzy człowiekiem a Wszechświatem, a wyrażone zostały w dosyć ogólnej – co nie oznacza niespójnej – formie. W następnym rozdziale chciałbym nieco dokładniej przeanalizować fenomen żywotnego podobieństwa pomiędzy człowiekiem a jego Stwórcą.
 
 

Imago viva Dei - na obraz i podobieństwo Boga

  Rozwój kreatywnych zdolności ludzkiego indywiduum ma miejsce w danym społecznym otoczeniu. Tym niemniej, prawdziwie twórcze procesy myślowe, przy pomocy których człowiek jest w stanie dokonywać obiektywnie prawdziwych odkryć naukowych, rozwijać je oraz stosować w praktyce, są zjawiskami dokonującymi się we wnętrzu każdego poszczególnego indywiduum. Z tego też powodu twórcze zdolności jednostki są jej całkowicie autonomiczną własnością. 

  Nie tylko sam fakt istnienia mocy twórczej w człowieku czyni go obrazem Boga – „Imago viva Dei” manifestuje się także w tym, iż moc ta pozostaje indywidualną własnością i właściwością jednostki, w której rozwija się owa boska iskra twórczego rozumu.

  Z tego też powodu każde życie ludzkie jest wartością świętą, nienaruszalną. W trakcie zmagań usprawiedliwionej moralnie wojny defensywnej lub też w obliczu innych sytuacji śmiertelnego zagrożenia może dochodzić do unicestwienia życia ludzkiego. Zasadniczo jednak żadnemu chrześcijaninowi nie wolno odbierać życia swojego bliźniego, jeśli jest on wydany naszej decyzji, władnej pozostawić go przy życiu lub położyć mu kres. Nieprzestrzeganie tej zasady to negowanie istnienia odbicia Stwórcy w człowieku.

  Zasadę nienaruszalności ludzkiego życia można być może jeszcze pełniej zrozumieć, jeśli weźmie się pod uwagę, jakie praktyczne znaczenie dla rozwoju całej ludzkości może osiągnąć każde poszczególne istnienie człowieka, któremu udaje się, w jakimkolwiek, nawet najbardziej nieznacznym stopniu, przyczynić się do ogólnego poszerzenia wiedzy swoich współbliźnich. 

  Innymi słowy, każde podniesienie naukowego poziomu wiedzy ludzkości przyczynia się do zwiększenia potencjalnej produktywności jednostki oraz do zwiększenia jej szans na zrealizowanie prawdziwie moralnego rozwoju w chwili obecnej i w kontekście przyszłego kształtu społeczeństwa. 

  Prawdopodobieństwo takiego postępu wzrasta pospołu ze wzrostem liczby ludzi, których potencjał umysłowy kształcony jest we właściwy sposób, umożliwiający w konsekwencji rozwijanie, przekazywanie i stosowanie coraz to nowych osiągnięć badań naukowych. Z tej nader prostej zasady wyprowadzają się wszystkie elementarne pryncypia wiedzy ekonomicznej.

  Zwolennicy Malthusa utrzymują, iż społeczeństwo w takim samym stopniu, w jakim wytwarza ono określony produkt, jednocześnie zużywa zasoby naturalne konieczne dla utrzymania życia ludzkiego na Ziemi. Wbrew tym twierdzeniom oczywistym wydaje się być fakt, iż przy wystarczająco wysokim poziomie rozwoju nauk wspomniane zasoby naturalne nie zostają bynajmniej wyczerpywane w wyniku postępującego rozszerzania produkcji i konsumpcji.

  Przy założeniu, iż uda nam się wydobyć i rozwinąć twórczy potencjał każdego indywiduum, zwiększanie liczby urodzeń musi prowadzić do rozszerzania spektrum dostępnych dla naszych potrzeb zasobów naturalnym. Jest to prawo naturalne całkowicie przeciwstawne nader rozpowszechnionym, lecz z gruntu antynaukowym twierdzeniom maltuzjańczyków.

  Twórczym wkładem w rozwój społeczeństwa może stać się w samej rzeczy już samo tylko wychowywanie dzieci w taki sposób, by rozwinąć ich kreatywne możliwości. 

  Każde społeczeństwo, które zdecyduje się zastopować swój rozwój w fazie tak zwanego „technologicznego wzrostu zerowego”, skazane jest w pierwszym momencie na stagnację, a w końcowym efekcie na upadek. Przedmiotem badań współczesnej archeologii są resztki tego rodzaju właśnie kultur, które same ściągnęły na siebie swoją porażkę.

  Stagnacja i upadek na skalę całych kultur mają zwykle liczne przyczyny. Jako pierwsza i najwyraźniej widoczna z nich jawi się zwykle wyczerpanie surowców naturalnych, jakimi posługiwała się dana kultura. Do wyczerpania takiego prowadzą zwykle rabunkowe metody zużycia tych zasobów. Upadek kulturowy cechuje się jednakże także i innymi, głębiej leżącymi przyczynami. Przeanalizujmy to zagadnienie na przykładzie stosunku danej kultury do dostępnych jej rud metali.

  Potencjalna jakość rudy metalowej oraz jej znaczenie w obrębie danej kultury zależą od szeregu powiązanych ze sobą procesów, koniecznych dla znalezienia, wydobycia i wstępnej obróbki prowadzącej do uzyskania „półproduktu” metalu. Nasza uwaga spoczywać musi przy tym na analizie udziału wkładu pracy, koniecznego dla uzyskania koniecznego półproduktu, oraz na procentowym udziale każdego członka społeczeństwa w końcowo uzyskanym koszyku dóbr. Zagadnienie kosztów zużywanej energii odgrywa przy tym zasadniczą rolę przy obliczaniu wspomnianego ogólnego wkładu pracy.

  Możliwość obróbki rudy w taki sposób, by otrzymać wysoko jakościową sztabę metalu zależna jest od zdolności uzyskiwania stosunkowo wysokich temperatur (wysoko skoncentrowanego przepływu energii), mających oddziaływać na każdą poszczególną molekułę. Aby nieco skrócić nasze wywody, posłużmy się tu następującym przykładem: Jeśli uda nam się w kontrolowany sposób wywoływać jądrową reakcję redukcjonistyczną, sam proces tej reakcji odizolować we wnętrzu pojemników magnetycznych, następnie jeśli uda nam się podnieść temperaturę we wnętrzu tego pojemnika do punktu krytycznego, przy którym wolfram osiąga postać plazmy, wówczas całość materii nieożywionej występującej we Wszechświecie staje się dla nas mniej lub bardziej wydajną rudą rozmaitego metalu.

  Przy założeniu, że dysponujemy wystarczającą ilością energii oraz możliwościami wysokiej koncentracji jej przepływu, iż jesteśmy w stanie kontrolować wysokie stany koncentracji energii dla zużywania ich w procesach produkcyjnych, oraz że koszty wytwarzania i stosowania tej energii zajmują odpowiednio niski udział w ogóle kosztów pracy, obciążających dane społeczeństwo, wówczas zaopatrzenie w tak zwane surowce naturalne, a zwłaszcza w rudy metali, nie podlega praktycznie żadnym ograniczeniom. Jeżeli założymy, iż proces zwiększania dostępnych ilości energii, zwiększania koncentracji przepływu energii oraz postępu technologicznego trwał będzie nadal, wówczas możemy stwierdzić, iż ludzkość nie staje dziś w obliczu jakiegokolwiek rodzaju „granic wzrostu”.

  Aby tym łatwiej zdemaskować rozpowszechnione dziś twierdzenia przeciwników powyższej tezy, zwróćmy uwagę na następujące fakty.
Kiedy uda nam się skonstruować reaktor fuzji jądrowej „drugiej generacji”, produkujący energię w obszarze terawatów, wówczas ludzkość na stałe pozostawi poza sobą granice ojczystej planety, a jej nowe pole działania rozszerzy się aż po linię pasa asteroidów. Około końca 21-go stulecia powinno w podobny sposób być możliwym opanowanie kolejnego źródła energii, a mianowicie kontrolowanej reakcji pomiędzy materią i antymaterią – oczywiście przy założeniu, iż nasza cywilizacja zdecydowana będzie na stałe rozwijanie postępu technologicznego w tym kierunku. Uzyskanie tego ostatniego źródła energii wyniesie nas do granic układu słonecznego oraz umożliwi skok technologiczny, otwierający nam drogę ku wnętrzom Wszechświata.

  Granice wzrostu pojawiają się jedynie w społeczeństwach dotkniętych starczą amnezją bądź też zdziecinnieniem. Jeżeli dane społeczeństwo jest tak dalece bezmyślne, aby przeciwstawiać się wzrostowi zużycia energii na głowę poszczególnego mieszkańca, wówczas niedaleka jest chwila, w której społeczność ta upadnie pod ciężarem swojej własnej głupoty. Jeśli społeczeństwo decyduje się na tak samobójcze działania, jak ograniczanie kapitałowo i energetycznie intensywnych inwestycji w obszarze naukowo-technologicznym, lub co gorsza, zastępuje kapitałowo i energetycznie intensywną produkcję przez tak zwany „sektor usług”, charakteryzujący się wysokim stopniem udziału kosztów pracy, wówczas społeczeństwo to staje w obliczu samozagłady.

  Perspektywy dla pozytywnego rozwoju danego społeczeństwa zależne są od dwu czynników. Po pierwsze, społeczeństwo musi stale starać się uzyskiwać naukowy i techniczny postęp. Aby doprowadzić do tego celu, konieczny jest taki system wychowywania członków społeczeństwa, w którym rozbudzane są ludzkie zainteresowania i talenty badawcze. Po drugie, społeczeństwo musi być kierowane w myśl założeń polityki popierającej produktywne inwestycje w obszarze zastosowań myśli naukowej.

  Pamiętając o licznych ograniczeniach ludzkiej natury, wolni nam jednak używać terminu „twórcza istota ludzka”. Twórcze zdolności, których dowód ludzkość niejednokrotnie złożyła w przebiegu swojej historii, stoją w samym centrum naszej obserwacji. Zdolności te są dla nas jednocześnie potwierdzeniem, iż sam Stwórca reflektuje się w poszczególnym człowieku. Przeznaczeniem każdego jednostkowego istnienia jest zatem stać się swego rodzaju odbiciem uniwersalnego Stwórcy.

  Nazbyt często czujemy się zmuszeni do stwierdzenia, iż poszczególne osoby nie realizują w sobie owego szczytnego zadania – ich działanie nie stanowi żadnego dowodu dla twórczych możliwości człowieka. Tym niemniej, także i ci ludzie zostali zrodzeni z potencjałem twórczego rozumu, nawet jeśli nie dane im było odkryć ich własnego boskiego pierwiastka – nawet jeśli świadomie go odrzucili. Nigdy nie wolno nam zapominać, iż każde indywidualne ludzkie istnienie jest wartością świętą.

Lyndon H. LaRouche
 


odnosniki